sobota, 17 grudnia 2011

Dzisiaj był dzień bez przeklinania

No i muszę powiedzieć, że nie słyszałam dzisiaj żadnego "przecinka" (tak określam słowo
kurwa). Klną wszyscy, podobno przeklinanie zmniejsza ból, taką opinię usłyszałam dzisiaj w radio, u mnie wywołuje ból uszu.
Ale widać jestem nietypowa. Nie mam zamiaru zmieniać swoich upodobań do słownictwa bez wulgaryzmów. Ostatnio rozmawiałam na ten temat z filozofem, który twierdzi, że przeklinanie nie jest zjawiskiem groźnym dla języka, bo elity wyznaczają uzus językowy. Ale jak mówią elity to mieliśmy okazje nie raz usłyszeć, więc raczej filozoficzny optymizm jest chyba na wyrost.
A skoro już musimy przeklinać to róbmy to z wdziękiem. Mój mąż kiedy się zdenerwował używał zwrotu "kurwasz-pałasz". Ładne:)

czwartek, 15 grudnia 2011

Po nas choćby potop czyli Tusk topi kurs KGHM

Coś złego dzieje się we flagowych spółkach WIG 20. Najpierw aresztowanie członka zarządu Orlenu, wczoraj niewytłumaczona rezygnacja prezesa PGE i odwołanie członka zarządu tejże spółki. Media spekulowały, że ustąpienie Tomasza Zadrogi mogło mieć związek z ogłoszonym w piątek zawieszeniem udziału PGE w projekcie elektrowni jądrowej Visaginas na Litwie. Zdaniem b. wicepremiera Janusza Steinhoffa, nie należy tego łączyć. "Nie sądzę, aby prezes Zadroga nie konsultował, ani nie zawiadamiał przynajmniej ministra gospodarki o tym stanowisku" - ocenił Janusz Steinhoff. Dzisiaj ogłoszono szczegóły podatku miedziowego. Kurs KGHM spadł do 105 złotych.
Obawiam się efektu domina. Grzebanie polityków w gospodarce, co ostatnio obserwujemy w Unii Europejskiej na co dzień, nigdy nie dawało dobrych skutków. No bo co wynika ze spadku kursu KGHM. Po pierwsze tracą fundusze emerytalne a więc wszyscy pracujący. Tracą również inne spółki, jak np. przykład PZU, które trzyma część swoich aktywów na giełdzie, tracą drobni akcjonariusze, ale traci też wiarygodność nasza giełda w oczach inwestorów zagranicznych. Podatek jest tak skonstruowany, że wzrasta wraz ze wzrostem cen miedzi. Jest to może i sprytne pociągnięcie ministra Rostowskiego, który nie ma ochoty dzielić się z akcjonariuszami dochodami z KGHM, tylko czy nie jest to krótkowzroczna polityka?
Tusk, prymus, cieszy się, że chwalą go unijni przywódcy. Jednak bycie prymusem jest przyjemniejsze niż wygłaszanie sądów, które nie znajdują uznania u "przełożonych". Zbyt mało wiem, ale coś mi się wydaje, że brak spojrzenia dalej niż na kilka miesięcy do przodu i nieprzewidywanie skutków doraźnych działań może się na nas Polakach zemścić. I na dodatek konsekwencje poniosą jak zwykle szarzy obywatele, bo elity jakieś furtki sobie zostawią.

środa, 14 grudnia 2011

Stan wojenny pod lawendową choinką:)

Wczoraj był 13 grudnia. Na 18.00 zapowiedziano Marsz Niepodległości, chciałam zobaczyć przygotowania więc po pracy poszłam na Plac Trzech Krzyży. Było za wcześnie, widziałam jednego mężczyznę z flagą w plecaku. Może i lepiej, bo skoncentrowałam się na własnych myślach. Stan wojenny - 30 lat minęło - Plac Trzech Krzyży tonący w światłach świątecznych dekoracji, w oddali wielkie logo Gucciego w sarkofagu luksusu (nowy budynek przy Brackiej rodziny Likusów, galeria luksusowych marek. Nie byłam tam jeszcze, wnętrze jest równie odpychające jak zewnętrze, ale zobaczyć trzeba, może zmienię zdanie). Nieopodal salon Ferrari, giełda, itd. itp. Na Placu Zamkowym pod modną w tym roku lawendową ogromną choinką kilka milicyjnych suk, milicjanci z pałkami i solidarnościowy bard z głośnika.
30 lat i wszystko inne. Dla mnie lepsze. Dużo lepsze.
Ponieważ wszyscy opowiadają dzisiaj wspominki stanowojenne, a w tym roku była moda nie tylko na martyrologię, to ja też mam coś zabawnego. Otóż jeszcze w stanie wojennym pojechałam z mamą na wieś. Mama miłośniczka ogrodu, postanowiła zasilić ziemię nawozem naturalnym. W tym celu zebrałyśmy do worka sporo wysuszonego krowiego łajna. Przed Jabłonną była rogatka milicyjna. Panowie zatrzymali nas, kazali otworzyć bagażnik i pytają co wieziemy, z wielką satysfakcja odpowiedziałam, że gówno.

niedziela, 11 grudnia 2011

Powrót Leszka Millera

Z wielką uwaga będę przyglądała się Leszkowi Millerowi. Jego sukces, (nie mam zdania na ten temat czy mu się uda czy nie), będzie nadzieją dla pokolenia 60+. Nadzieją w sensie tego, że dojrzałość nie zawsze jest wadą.

środa, 7 grudnia 2011

Benzol na Skrzydłach Biznesu

"Dziennik Gazeta Prawna" prowadzi ranking Skrzydła Biznesu. Dzisiaj przeczytałam, że takież skrzydła otrzymała firma Benzol z Ostrołęki.
Laureaci zestawienia Skrzydła Biznesu „Dziennika Gazety Prawnej” zostali wytypowani przez firmę HBI Polska Bisnode Group – wiodącego dostawcę biznesowych baz danych. Proces wyłonienia zwycięzców przebiegał dwustopniowo. W pierwszej fazie z bazy danych HBI Polska Bisnode Group zostały wytypowane przedsiębiorstwa z sektora małych i średnich przedsiębiorców, których obrót nie przekroczył 200 mln zł, a zatrudnienie 250 pracowników. W drugiej fazie, spośród tej grupy zostały wyłonione firmy, które w latach 2009 i 2010 wykazały się dodatnią dynamiką wzrostu sprzedaży, są firmami w bardzo dobrej i dobrej kondycji finansowej, nie są w upadłości i likwidacji oraz te, które terminowo złożyły do KRS sprawozdania finansowe za ostatnie dwa lata. Zacytowałam za ostrołęckim portalem.
Tak się składa, że o firmie było głośno przed czterema laty z powodu oskarżenia jej właścicieli m.in.o sprzedaż paliwa poza ewidencją. Skoro ostatnio czepiałam się Tomasza Lisa, to dzisiaj mam się do czego naprawdę przyczepić, bo miejscowi "dziennikarze" wykazali się absolutną amnezją w tej sprawie. Czasami warto udawać głupka:) A sprawa Benzolu jeszcze w sierpniu była w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.Prokuratura Okręgowa w Warszawie zawiadamia, iż prowadzi pod sygn. akt VI Ds. 135/06 postępowanie przygotowawcze przeciwko Dariuszowi M. i innym prowadzącym sprawy spółki Benzol sp. z.o.o., podejrzanym m.in. o to że, w okresie od 1.1.1999r. do dnia 23.06.2006r. w Ostrołęce i innych miastach działając w krótkich odstępach czasu w wykonaniu z góry powziętego zamiaru wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami w celu osiągnięcia korzyści majątkowej w ramach zorganizowanej grupy przestępczej doprowadzili klientów stacji paliw w miejscowościach Wyszków, Jakać Dworna, Biała Piska, Chorzele, Nowogród , Goworowo i Ostrołęka do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w łącznej kwocie nie mniejszej niż 745.098,03 PLN poprzez dokonywanie sprzedaży oleju napędowego i benzyny z dystrybutorów wyposażonych w liczniki wykazujące sprzedaż paliwa w ilości większej od faktycznie wydanej, wprowadzając w ten sposób nabywców paliw w błąd co do ilości i wartości nabywanego paliwa tj. o czyn z art. 286§1 k.k.- taki komunikat wisi na stronie prokuratury.
Firmowanie takich rankingów bywa kłopotliwe dla wiarygodności gazety, choć przynosi z pewnością profity.

niedziela, 4 grudnia 2011

Lis schodzi na psy?

Tomasz Lis kreuje się na obrońcę zawodu dziennikarza, jego nowy projekt internetowy opierać ma się o rzetelne dziennikarstwo. Chwała mu za to:) ale łatwiej jest deklarować niż wykonywać. Tomasz Lis w piątek w TOKFm ni mniej ni więcej tylko zajął się oceną fizjonomii byłego już sekretarza PZPN Zdzisława Kręciny. Kojarzy mu się on z partyjnymi działaczami i jest to dodatkowy argument by Kręcina odszedł. Moja Mama przed laty używała określenia "buc partyjny" - zawsze mnie to irytowało, bo nie każdy rodzi się tak przystojnym jak Tomasz Lis. No i o tym przystojny Tomasz Lis pewnie wie, więc po co czyni zarzuty "ad fizjonomia"?

środa, 23 listopada 2011

Danutę Wałęsową rozbolała ręka


Kilkaset osób przyszło dzisiaj do warszawskiego Empiku, by zobaczyć i posłuchać co ma do powiedzenia Danuta Wałęsa, która wystąpiła tym razem w roli autorki książki "Danuta Wałęsa. Marzenia i tajemnice". Pani Prezydentowa powiedziała niewiele, ale zapowiedziała, że ma zamiar żyć do 90-tki a te pozostałe lata ma zamiar wykorzystać dla siebie i zechce jeszcze nas i pewnie swojego męża zaskoczyć. Choć jej plan na najbliższe dni to mobilizowanie do rehabilitacji syna Jarosława, który właśnie wrócił ze szpitala do rodzinnego domu na Polance. A Jarosław to jej najukochańsze dziecko - nie wiem jak te słowa przyjęły jej dzieci, mnie by było przykro.
Niestety nie było możliwości zadawania pytań. Publiczność ustawiła się w kolejce po autograf. Nie można było liczyć na dedykację, pani Danuta odmawiała mówiąc po prostu, że boli ją ręka. Teraz czeka mnie lektura dość opasłego tomu, ale opatrzonego podpisem Danuty Wałęsowej.

piątek, 18 listopada 2011

Tusk przecenił KGHM

W chwilę po informacji Tuska o planowanym podatku od miedzi i srebra, notowania KGHM spadły w jednej chwili o 10 złotych. No i teraz zaczyna nabierać sensu informacja o buy-backu:)
Tusk wygłosił dobre expose, choć oczywiście zdenerwował mnie pomysłami, które uderzą mnie po kieszeni. No ale , jeśli mamy wszyscy ponosić koszty to ja też mogę się przyłączyć. Kłopot polega na tym, że nijak nie mogę uwierzyć w tę solidarność ponoszenia kosztów naprawy finansów publicznych. Nie chodzi o niewrażliwość na manipulacje polityków, bez tego nie mogliby rządzić, ale o fakty, no bo co wyszło z ograniczania liczby urzędników? Ale nie o tym chciałam pisać, obejrzałam dzisiaj w "Metrze" nowy rząd i zobaczyłam drużynę ludzi głodnych sukcesu i nie obciążający Tuska znajomością z boiska. Pozbycie się z rządu Schetyny (odstawienie na boczny tor) i... Kopaczowej to jak przypuszczam dla premiera, (którego coraz bardziej cenię) pozbycie się recenzentów. Może się mylę, ale mogę pospekulować, że nowej Pani Marszałek wcale nie spodoba się rola minister Muchy, która ma być twarzą tego rządu. Nie będę dalej puszczać wodzy fantazji, bo można by podywagować,czy wierna Tuskowi Ewa Kopacz nie stanie się kłopotem. Drużyna Tuska może wzbudzać zazdrość a to uczucie, które może podpowiadać nie zawsze najładniejsze działanie. Przeczytam ten post za rok:)

wtorek, 15 listopada 2011

Zwierzęce instynkty na rynku

Szef polskiej giełdy Ludwik Sobolewski tak właśnie wyraził się o sytuacji na rynkach finansowych. Nie wiem czemu wzbudziło to zdziwienie dyskutantów redaktora Mosza w TOKFm. Zastanawiałam się niedawno, po lekturze książki "Natura przedsiębiorczości. Zwierzęca recepta na sukces w biznesie", jakim to zwierzęciem najbardziej się być opłaca na giełdzie w ostatnich tygodniach: strusiem, szczwanym lisem no nie znam zbyt dobrze natury zwierząt, może Sławomir Turek, zdecyduje się na kolejną książkę po "Pszczelej korporacji" i wyżej wymienionej na znalezienie analogii w świecie zwierząt do rynków giełdowych.
Jestem dzisiaj wściekła (nie na rodzinę, nie na koleżanki...)jestem wściekła na agencję Moody's, która obniżyła rating polskich banków. I takie to czasy.
A swoja drogą to "Natura przedsiębiorczości" (dla porządku wymienię autorów: Iwona Kossmann, Janusz Moroz, Sławomir Turek) zawiera wiele cennych spostrzeżeń, które mogą przydać się również mniejszym przedsiębiorcom, jeśli chcą błysnąć przed własnym personelem.
A ponieważ zawsze mnie fascynowały mrówki zacytuję fragment książki, żeby często go sobie przypominać nie tylko na giełdzie: "obserwacje mrówek wykazały, że decyzje o wyborze drogi ewakuacyjnej mrowiska mogą być podejmowane w trakcie odbywającej się już migracji. Przypomina to sytuację, w której musimy działać, choć nie bardzo wiemy jak. Niedziałanie w takiej sytuacji jest znacznie gorsze, niż podjęcie czynności nieoptymalnych. Metodą ciągłych małych korekt, zapamiętywania coraz lepszych rozwiązań możemy tak jak mrówki usprawnić proces dynamicznego podejmowania decyzji w takim stopniu, że będą one bardzo dobre".

czwartek, 10 listopada 2011

Taniec na linie czyli czarna komedia na giełdzie

Od sierpnia trwa na giełdach coś co można przyrównać do opętańczego tańca w rytm muzyki, którą puszczają politycy i analitycy z agencji ratingowych. Ale dzisiaj był szczyt tego szaleństwa. W połowie sesji w Europie indeksy nagle zaczęły się osuwać. Sympatyczne wesołki z TVNCNBC nie mogli dociec co się dzieje?: bo mamy nowego premiera (nie u nas, u nas będzie stary-nowy Donald Tusk bis) w Grecji, obligacje włoskie tanieją, bo ECB je kupuje, no to o co chodzi? Ja obawiam się wojny w Iranie, więc może jakiś polityk coś na ten temat powiedział? Komentatorzy zaczęli mówić o znacznych różnicach w cenie obligacji francuskich i niemieckich, oczywiście na niekorzyść tych pierwszych... Około 19.00 w Money.pl ukazał się news: "Agencja ratingowa Standard and Poor's (S&P) przyznała dziś, że przez pomyłkę wysłała do niektórych abonentów wiadomość, w której informowała o obniżeniu ratingu Francji.
W następstwie błędu technicznego do niektórych abonentów portalu S&P Global Credit automatycznie wysłana została wiadomość, w której informowano o zmianie ratingu Francji - podała agencja w komunikacie.Tak jednak się nie stało. Rating Francji pozostaje bez zmian, a ocena zdolności kredytowej nadal jest na najwyższym poziomie potrójnego A - dodano.Incydent ten nie jest związany z działaniami dotyczącymi kontrolowania oceny zdolności kredytowej - napisano w oświadczeniu. S&P obiecała zbadać incydent."

Śmiać się czy płakać? KGHM, który podał dzisiaj najlepsze w historii wyniki staniał o 2 procent, a w czasie sesji wycena spadała nawet do 3 procent. Tańczymy na linie, pytanie tylko, kiedy ktoś przez pomyłkę ją puści?!

sobota, 5 listopada 2011

Jesień w ogóle i szczególe




Lubię słoneczną jesień, lubię malarza-naturę.

wtorek, 11 października 2011

Wszystko po staremu czyli samowola Pekao

No i po wyborach... a właściwie jakby ich nie było, bo wszystko ma być przez trzy miesiące jak było, do końca prezydencji. Nie mam pojęcia dlaczego, ale Tusk pewnie wie co czyni, bo Polacy go chcą. Bardzo nawet. Niech więc czyni.
A mnie się przytrafiła przygoda bankowa. Otóż od 2007 roku jestem posiadaczką jednostek uczestnictwa (tak to się fachowo nazywa) funduszu obligacji dolarowych w domu maklerskim Pekao SA. Przetrwałam z nimi kryzys 2008 roku, ze stoickim spokojem obserwowałam jak moje pieniądze topnieją, potem przyszły wzrosty. Mówiło się o bańce na obligacjach amerykańskich, ale cena jednostek ciągle rosłą więc ze spokojem czekałam ze sprzedażą funduszu. Latem cena była naprawdę dość wysoka, ale ja nie miałam głowy do zajmowania się moimi finansami. W sierpniu zaczęło spadać, więc we wrześniu poważnie zaczęłam się zastanawiać nad sprzedażą. Byłam nawet w CDM Pekao by zasięgnąć rady, poradzono mi sprzedaż funduszu, ale ja postanowiłam, że jednak poczekam, bo też nie bardzo wiedziałam w co zainwestować wycofane z funduszu pieniądze. W poniedziałek 10 października jak co dzień weszłam na stronę CDM Pekao by sprawdzić wycenę, a tu nie ma mojego funduszu, pomyślałam że może maja jakiś problem techniczny, kiedy we wtorek też nie znalazłam wyceny zaniepokoiłam się i zadzwoniłam do CDM. I tu niezbyt uprzejma panna (lub mężatka:) poinformowała mnie , ze mój fundusz został zlikwidowany a moje pieniądze zostały zainwestowane w podobny fundusz obligacji dolarowych Plus. Doznałam lekkiego szoku. Nie chodzi o to, ze straciłam pieniądze, z tego co panna mówiła przeliczono wartość jednostek i jest ok. Ale jakim prawem do diabła bank wykonuje taką operację nie pytając o zgodę klientów. Panna owa pouczyła mnie, ze zamieścili odpowiednią informację w parkiecie i na swojej stronie. Kłopot polega na tym, że ja nie mam obowiązku czytać Parkietu ani śledzić strony internetowej banku, ale bank ma moim zdaniem obowiązek poinformowania mnie, że chce coś zrobić z moimi pieniędzmi. Wyraziłam wielkie niezadowolenie, choć domyślam się, jaki był mechanizm tej operacji, ale mniejsza o to, skandal pozostaje skandalem i mam zamiar dać temu wyraz.

niedziela, 9 października 2011

W Senacie będzie teatr?

Po raz pierwszy od ponad ćwierć wieku mogłam pozwolić sobie na kompletny brak zainteresowania wyborami parlamentarnymi. Zresztą żaden kandydat nie zakłócał mojej przedwyborczej ciszy, zero ulotek, zero zaproszeń na spotkania. A telewizji nie oglądam, więc jako ta biała tabliczka poszłam do urny. I po raz pierwszy w życiu obywatelskim odeszłam nie głosując, bo listy kompletnie mnie zaskoczyły. Przywykłam głosować na ludzi, których znałam osobiście. Teraz mogę wybrać wśród celebrytów, np. do Senatu kandydują w moim okręgu: znana za PRL-u reżyserka kabaretowa, muzyk oraz sympatyczna babcia-aktorka. Jest czwarty kandydat, prawnik. Nie lepiej na partyjnych listach, śpiewają, tańczą, skaczą o tyczce. No więc mam twardy orzech do zgryzienia, bo wybory, ku zaskoczeniu niektórych znajomych, traktuję poważnie, podobnie jak państwo w którym żyję. Pójdę za chwilę po raz drugi do lokalu wyborczego, z synem i może razem coś wymyślimy. Ale co?
Zastanawiam się czyja to wina, o ile w ogóle można mówić o winie, moja czy jednak kampanii wyborczej, która nie skłoniła mnie do zajrzenia na listy wyborcze wcześniej?

czwartek, 6 października 2011

Moje pamiątki po Steve Jobsie



A w domu u rodziców stoi mój pomarańczowy iMac,zwany odkurzaczem, z którym łączy się jedno z najdramatyczniejszych wydarzeń w moim życiu.
Kilka tygodni temu napisałam, komentując odejście Jobsa z Appla, że są ludzie niezastąpieni... Kim był dla mnie Jobs, człowiekiem, który pozwolił mi w dość zapyziałym środowisku pracy dotykać na co dzień rzeczy pięknej. Dotykałam białej klawiatury iBooka, disajnerskiego zasilacza, wtyczek. Dał ludziom możliwość kontaktu z pięknymi rzeczami przy codziennej pracy. Dla mnie było to ważne.
Odszedł, dzisiaj mijają dwa miesiące od śmierci mojej mamy, też zmarła na raka. Dla nich śmierć to wybawienie od cierpienia.

wtorek, 27 września 2011

Szpital prezydencki

Wojskowy szpital na Szaserów zamienił się ostatnio w siedzibę byłych prezydentów: Lech Wałęsa bywa w nim odwiedzając syna, Wojciech Jaruzelski jest leczony na skomplikowane zapalenie płuc a dzisiaj do tegoż szpitala trafił Aleksander Kwaśniewski, gdzie jest poddawany operacji kręgosłupa. Wszystkim Panom Prezydentom życzę wielu lat w dobrym zdrowiu, bo wielu lat w złym zdrowiu nikomu bym nie życzyła. Ta oczywiście przypadkowa sytuacja skłania do zadumy nad naszym życiem. Animozje, konflikty idą w niebyt kiedy zaczyna brakować zdrowia. Niektórzy dziwili się Wałęsie, a właściwie mieli mu za złe, że odwiedził w szpitalu Jaruzelskiego. Mali to ludzie.

niedziela, 25 września 2011

Tańcz, będziesz mądrzejszy

Od miesiąca żyłam giełdą i czytaniem powieści kryminalnych. Skończyło się to wizytą u okulisty:)
Dla uspołecznienia się biegałam na debaty festiwalu nauki Uniwersytetu Warszawskiego(uspołecznianie jest ważne podobno dla lepszej pracy mózgu, a świetnym sposobem uspołeczniania się jest taniec towarzyski - informacje z debaty o mózgu). Kilka ciekawych debat. Fantastyczna rozmowa dwóch historyków, profesorów Samsonowicza i Tazbira. Co za język, jakie puenty i skojarzenia. Prawdziwe Rolls-Royce, żeby użyć metafory zrozumiałej we współczesnym świecie, na tle naszych polityków i nie tylko naszych.
A propos polityków, to chyba Polacy zbuntowali się przeciwko kandydatom do Sejmu. Garstka kandydatów PJN, która ustawiła się wczoraj pod pomnikiem prymasa Wyszyńskiego na Krakowskim Przedmieściu, zachęcająca tłumy spacerowiczów do rozmowy była zupełnie zdesperowana, zachęcając do rozmowy, zaznaczali, że nie trzeba na ich kandydatów głosować, ale porozmawiać można. No, nie wróżę dobrego wyniku tej partii. Brak wiary w zwycięstwo przekreśla nań szanse.
Wprawdzie powinnam się teraz wybrać na dancing, ale pozostanę przy swoich sposobach zapewniania zajęcia dla mojego mózgu. Tytuł postu jest oczywiście bałamutny, sprawność mózgu i mądrość to nie to samo.
Czytam nową drugą już książkę z serii "Zwierzęca recepta na sukces w biznesie". Pierwsza, o pszczelej korporacji była fascynująca, bo nie znałam w ogóle tej dziedziny nauki, która zajmuje się opisywaniem zachowań zwierząt i ich wykorzystania dla tworzenia teorii zarządzania w biznesie. Druga "Natura przedsiębiorczości", którą właśnie zaczęłam czytać, skupia się na miejscu osobników w stadach i nad sposobami wyłaniania liderów. Ciekawa jestem, czy uzyskam po lekturze odpowiedź na pytanie: czy istnieją ludzie niezastąpieni? Powróciło do mnie to pytanie przy okazji ogłoszenia rezygnacji z prezesury Steve Jobsa z Appla. W tym przypadku myślę, że odpowiedź na moje pytanie brzmi, tak, są ludzie niezastąpieni.
Ale nie dotyczy to większości liderów, po których odejściu ich firmy całkiem sprawnie funkcjonują, a często sprawniej. Ale w przypadku Jobsa mówimy chyba o geniuszu, oj jak bardzo przydałby się teraz taki geniusz światowej polityce!
Wracając do książki "Natura przedsiębiorczości" to jedną z jej współautorek jest Iwona Kossmann, szefowa Bonniera Polska, który wydaje "Puls Biznesu". Otóż pani prezes Kossmann pojawiła się kilka dni temu w audycji red. Mosza w radiu TOK-FM. Mosz stary wyga telewizyjno-radiowy trzyma z zasady swoich utytułowanych biznesowo gości w karbach, zresztą za całkowitym ich przyzwoleniem. Panią Kossmann słyszałam po raz pierwszy, ale miałam przerwę w słuchaniu Mosza, więc może była i wcześniej. Otóż pani prezes Bonniera, bo tak była przedstawiona, co najmniej raz w sposób wprost zareklamowała wydawaną przez siebie gazetę "Puls Biznesu". Zrobiła to z wdziękiem ,ale chyba wbrew zasadom audycji. Ciekawe co powie o etyce biznesu w książce? Na razie zmienia swój produkt i to całkiem fajnie.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Babcia odeszła

Za szybko, dużo bym dała by mieć powód do ćwiczenia cierpliwości. Ale tu przemawia przeze mnie egoizm. Babcia odeszła w spokoju i bez cierpień, które zapowiadali lekarze. I tylko dom jest taki pusty. I tak jak w zeszłym roku po śmierci Dziadka wydaje mi się, że mogłam zrobić więcej by jej ostatnie dni były lepsze, ale skąd mogłam wiedzieć, że to ostatnie dni? Wprawdzie udało mi się w piątek wieczorem namówić ją by zjadła czekoladowego cukierka z żurawiną i to był jej ostatni posiłek w życiu. Mówiła, że dobry...

czwartek, 4 sierpnia 2011

Pan Bóg czyta blogi:)

Babcia ubrała się i wyszła na chwilę do ogródka. Bardzo się ucieszyłam. No i mam podejrzenie, że Pan Bóg czyta blogi:)
Ugotowałam dzisiaj po raz pierwszy od nie wiem ilu lat lane kluski na mleku i podobno były dobre. A na giełdzie w Warszawie znowu spadamy i jakoś specjalnie mnie to nie martwi.
No i jeszcze jedna ciekawostka, Anna Marszałek zrezygnowała z uprawiania zawodu dziennikarza, będzie pracować w NIK-u.

środa, 3 sierpnia 2011

Panie Boże daj mi dużo cierpliwości

Pisałam tutaj o różnych sprawach politycznych , społecznych, finansowych. Nie wiedziałam, że można żyć kiedy one stają się nieważne. Zawsze dziwiłam się ludziom mówiącym , że nie interesują się polityką, sprawami kraju, gospodarki a właściwie to nie wierzyłam im sądząc, że w ten sposób nie chcą po prostu odpowiadać na zadawane im pytania. Dzisiaj gotowa jestem uwierzyć.
Muszę to zapisać: ugotowałam zupę owocową dla chorej osoby, starszej mocno. Podałam, mówiąc żeby jeszcze nie jadła bo jest zbyt ciepła. Chciałam, żeby miała czas przygotować się do jedzenia. Po dwóch minutach zastaję Babcię nad talerzem, mocno zirytowaną. - Kluski nie zalewa się gorącą tylko zimną wodą po ugotowaniu! - mówi oburzona. I ta uwaga sprawia, że człowiekowi płakać się chce. Po pięciu minutach niesie do kuchni pusty talerz po zupie. Cieszę się, że zjadła i proszę Boga o cierpliwość. To tylko jeden incydent. A takich w ciągu dnia mam kilkanaście. I nawet spadki na giełdzie niespecjalnie mnie obchodzą, niby coś czytam, a tak naprawdę myśli krążą wokół Babci. Ile tak da się wytrzymać? Oby jak najdłużej.
Ale samą siebie Babcia przeszła wczoraj, kiedy przyjechał lekarz z hospicjum prowadzonego przez księży marianów. Babcia nie wie na co jest chora, wie że ma kamienie w woreczku żółciowym i Parkinsona. Uprzedzałam ją, że będzie się nią opiekował, poza lekarzem rodzinnym, lekarz wskazany przez szpital. Wybrałyśmy to hospicjum, ponieważ Babcia jest rodzinnie związania z zakonem marianów, więc wydawało mi się, że kiedy zdecydujemy się już jej powiedzieć o rodzaju choroby na którą cierpi, to przyjmie opiekę z tego hospicjum z większym zaufaniem. Kiedy pojawił się miły doktor, po różnych wyjaśnieniach kim jest i skąd (oczywiście z pominięciem słowa hospicjum), zaczął wypełniać rutynowe formularze. Na koniec wstał od stołu, podszedł do Babci i poprosił o podpis na dokumencie. No i tu usłyszałyśmy z siostrą Babcię: - Poproszę legitymację, proszę się wylegitymować kim pan jest.
Do dzisiaj nie możemy dojść do siebie po tym występie. No cóż, Panie Boże daj mi dużo cierpliwości. A tej nie da się kupić w sklepie, nawet internetowym:)
PS. Kłamstwo w życiu nie popłaca nawet to w dobrej wierze. Dzisiaj jestem przekonana, że gdybyśmy już w szpitalu powiedzieli co jej jest byłoby łatwiej wyjaśnić dlaczego pomimo pobytu w szpitalu nie ma siły, jak kiedyś, dlaczego ciężko oddycha i ciągle śpi. Bo taką nadzieją na dobre zdrowie kierując się tak bardzo chciała iść do szpitala. Nie ma dobrego rozwiązania w pewnych sprawach. Ta sprawa niestety do takich należy. Zapisuję te refleksje, bo sama ciekawa jestem jak mój punkt widzenia będzie się w tej sprawie zmieniał. A co nie zapisane znika w pamięci.

piątek, 8 lipca 2011

TVN na sprzedaż a Rzepa wraca do Polaka

Największa anglojęzyczna gazeta na świecie należąca do imperium Ruberta Murdocha zostaje zamknięta po 168 latach. To efekt "afery podsłuchowej" - redaktorzy "News of the World" płacili prywatnym detektywom za podsłuchiwanie telefonów rodziny królewskiej, gwiazd showbiznesu, ale też nastoletnich ofiar morderstw. Gazeta ukaże się ostatni raz w niedzielę 10 lipca.
7 lipca ITI oficjalnie potwierdził, że szuka kupca na TVN.
8 lipca, Grzegorz Hajdarowicz potwierdził chęć odkupienia całości Presspubliki, z Mecomem już jest po słowie na 51proc. udziałów, teraz pozostał jeszcze skarb państwa.
Trzy wydarzenia w jednym tygodniu sprawiają, że można zacząć myśleć o zmianie medialnej sceny w Polsce, ale to bardziej w kategoriach polityczno-personalnych, natomiast zamknięcie NofW może oznaczać zmianę trendu w prasie na całym świecie. Na ten temat można by napisać kilka rozpraw naukowych i ciekawych tekstów. Mnie najbardziej zainteresował jeden aspekt - jaki wpływ na decyzję o sprzedaży TVN miała śmierć Jana Wejcherta. Minął rok i imperium się rozpada? Przewrotnie przywraca to wiarę w człowieka. Czym będzie Apple bez Steve Jobsa?

czwartek, 7 lipca 2011

Jestem lepsza od analityków giełdowych:)

No to już wiem dlaczego Optimus poszedł w dół, dzisiaj przeczytałam info o roszczeniach sądowych jakiejś spółki francuskiej, która miała umowę na dystrybucję gier a która to umowa została zerwana przez Optimusa. Nawet nie usiłuję dociec o co chodzi w tym sporze, bo nie ma to większego znaczenia dla dniowych wahań kursu. Lepszym barometrem są moje inwestycje na giełdzie, jak tylko coś kupię, na pewno spadnie, jak coś sprzedam, na pewno urośnie. Ale czasami mimo tych prawidłowości udaje mi się zarobić parę groszy:)
PS. Przed chwilą przeczytałam na parkiecie.pl, że inwestorzy Optimusa nie zareagowali na wieść o roszczeniach francuskiej firmy i kurs rośnie. Tylko analityk zapomniał chyba, że kurs w ciągu ostatnich trzech dni spadł do 6,50 zł a dzisiaj zaczął odbijać od niezłego dna. Oj, jak te wszystkie analizy są oparte na tak rzetelnej znajomości faktów, to wnioskom trzeba przyglądać się bardzo krytycznie. Właściwie to nie wiem czemu się dziwię, tak jak bym nie widziała Inside Job.

środa, 6 lipca 2011

Dodaliśmy koksu giełdzie

Nadęliśmy się na debiut JSW, jak to lubimy, orkiestra, wicepremier, minister na giełdzie. Premier Pawlak , jak to panowie z PSL mają w zwyczaju, rzucił tytułowy bon mot, że dodaliśmy koksu na giełdę. Szkoda, że koks nie ma tu znaczenia przysłowiowego, bo kurs JSW nie przypomina fajerwerków. Szkoda, ale my lubimy fajerwerki. Marek Tejchman przyszedł do studia TVN CNBC z czapką górniczą. Fajna zabawa. Uroczysty dzwonek a kurs spadł do 137,30. Orkiestra gra Poszła Karolina do Gogolina. A kurs też idzie, tylko w zupełnie inną stronę niż bym chciała i ponad 170 tysięcy inwestorów.

wtorek, 5 lipca 2011

Górnicy JSW czyli przekupstwo zbiorowe

Od czterech dni nie wychodzę z domu. Siedzę prawie cały dzień przed komputerem i o dziwo wcale się nie nudzę. Wymyśliłam i zapisałam strategię giełdową na najbliższe trzy miesiące i tym razem mam zamiar ja zrealizować. Ale tęsknię już za spacerem. Jutro pewnie już wyjdę, na szczęście chorobowy areszt domowy przypadł na fatalną pogodę więc nie mam czego żałować. Ale jutro czeka mnie najpierw porcja emocji czyli giełdowy debiut JSW, czyli Jastrzębskiej Spółki Węglowej, zobaczymy ile da się zarobić. Przy okazji prywatyzacji tej spółki, poprzedzonej licznymi protestami i strajkami załogi, przypomniał mi się epizod z historii mojej firmy. Kiedy chcieliśmy ją sprzedać, żeby móc dalej ją rozwijać, załoga nie chciała o tym słyszeć. A jednak zgodzili się, ja do końca nie wierzyłam, że podpiszą akt sprzedaży, podpisali - co ich przekonało - kilkadziesiąt tysięcy złotych na głowę do kieszeni każdego pracownika-właściciela. Nic tu się nie zmieniło, pomimo że od tamtej pory minęło 12 lat. Górnicy też się dali przekupić darmowymi akcjami. A dzisiaj z perspektywy tych lat inaczej patrzę na sprzedaż firmy i wcale nie uważam, że był to najlepszy pomysł. Ale to zupełnie inna bajka, bo firmy zgoła nieporównywalne, porównywalna jest tylko moc pieniądza. Podobno przekupić można każdego, jest to tylko kwestia ceny. Przekupstwo jest karalne, ale nie przekupstwo zbiorowe, dokonywane w świetle kamer.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Prezydenta Komorowskiego polubiłam

Dziś pierwsza rocznica wyboru Bronisława Komorowskiego na prezydenta RP. Nie pamiętam co pisałam rok temu, zajrzałam, z postu o hołdzie Tuskim wynika, że bez entuzjazmu ale ze strachu przed PiS-em głosowałam na Komorowskiego i dzisiaj muszę przyznać, że nie żałuję. Komorowski ma swoje wady ale ma jedną wielką zaletę, jest naprawdę dumny z faktu bycia prezydentem RP i nie ma kompleksów, czyli nikomu nie usiłuje udowodnić, ze jest ważną osobą w kraju. Zwracam na to uwagę pewnie przez porównanie z poprzednikiem prezydentem Lechem Kaczyńskim i słynnymi sporami o krzesło. Dajmy spokój zmarłym. Widziałam Komorowskiego na żywo i ten facet da się po prostu lubić. A gafy, nikt nie jest doskonały, zresztą na tle innych przywódców nie wypada najgorzej. Rozdaje medale i ordery, i nie antagonizuje a to w naszym kraju ważne. Jak Pałac był okupowany, to po prostu w nim nie zamieszkał. No i ma jeden jeszcze atut - żonę. Pierwsza Dama zaistniała w polityce i to w dobrym znaczeniu. Życzę Komorowskiemu równie udanego, drugiego roku prezydencji. Ciekawe jak by sobie poradził, gdyby wynik wyborów okazał się różny od tego, który przewidują sondaże.
A jeśli coś mógłby poprawić to swoja obecność w internecie. Na Blipie, był ostatnio rok temu, no cóż na Blipie bryluje inny prezydent - Lech Wałęsa.

niedziela, 26 czerwca 2011

Fajerwerki z okna i fajerwerki w prokuraturze

Złoszczę się na moje małe mieszkanie, ale czasami dostrzegam zalety. Na przykład wczoraj obejrzałam znakomite sztuczne ognie puszczane nad Wisłą z okazji Wianków siedząc wygodnie przy własnym biurku i patrząc w okno, które na szczęście jest w przeciwieństwie do mieszkania duże. Nie musiałam błąkać się nad Wisłą w tłumie rozochoconych piwem warszawiaków za czym nie przepadam. Tak swoją droga to wszystko się człowiekowi może znudzić. Nie mam już takiej ochoty jak jeszcze rok dwa temu biegać na plenerowe koncerty. Co innego teatr, kino czy ciekawy wykład. No i zaczęłam znowu czytać książki. Niestety są to kryminały, wczoraj w nocy pochłonęłam "Uwikłanie" Zygmunta Miłoszewskiego. Całkiem dobrze się to czyta, choć wątek terapii grupowej z wykorzystaniem metody ustawień Berta Hellingera jest strasznie zakręcony. Po tej lekturze w życiu nie poszłabym do psychoterapeuty. Swoją drogą to jakiś związek terapeutów powinien chociaż dla przyzwoitości zaprotestować, zwłaszcza że od dwóch tygodni w kinach jest wyświetlany film nakręcony na podstawie tej książki.
Czyta się dobrze, ciekawa jestem jak się ogląda film, ale wskutek wirusa niezwykle złośliwego spędziłam prawie cały tydzień w domu i nie bardzo nadawałam się na wyjście do kina. Wracając do książki to naiwności w niej sporo, główny bohater prokurator Szacki jest chwilami komiczny w wątku romansowo-małżeńskim (romans z młodą dziennikarką, której obiecuje pokazać akty oskarżenia:) a zupełnie bezsensowny w ocenianiu strojów świadków wg ich ceny. Ale jakiś kawałek prawdy o wymiarze sprawiedliwości jest. I jest to oczywiści zupełnie przypadkowa koincydencja czasowa, bo książka ukazała się kilka lat temu, mój egzemplarz w 2009 roku, że po lekturze "Uwikłania" przeczytałam sążnisty tekst w Gazecie Wyborczej Wojciecha Czuchnowskiego i Bogdana Wróblewskiego o odsunięciu od spraw prokuratora Andrzeja Piasecznego z warszawskiej Prokuratury Okręgowej, który badając sprawę tzw. pustych faktur czyli oszukiwania państwa na podatkach, dotarł do operatora Ery i Polsatu. Okazuje się, że te dwie wielkie firmy korzystały z usług człowiek, który wystawiał im faktury na prace, których nikt nie wykonał, by zawyżać koszty firmy i unikać płacenia podatków. Pieniądze potem były firmom zwracane, po potrąceniu wynagrodzenia dla wystawcy tych pustych faktur. Prokurator Piaseczny, jak twierdzi GW, znalazł też dowody, że szef ABW Krzysztof Bondaryk odchodząc z Ery kupił po zaniżonej cenie samochód, którego używał. Bondaryk twierdzi, że kupno służbowego samochodu przewidywała umowa o rozwiązaniu stosunku pracy z PTC (operator Ery). Nie wiem jak się potoczą dalej losy tego śledztwa, które dotyka pośrednio jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, czyli Zygmunta Solorza-Żaka, ale wiem, że w wielu firmach praktyki odkupowania po korzystnych cenach samochodów czy innego sprzętu są stosowane i może nie warto przesadzać z tą kryminalizacją tego faktu. Koledzy Piasecznego zaprotestowali, będę obserwowała dalsze losy tego śledztwa, choć naprawdę nie warto mieć złudzeń, że wszyscy prokuratorzy to ludzie kryształowi i nieprzemakalni na argument polityków i biznesmenów. Na pewno poza prokuratorem Szackim, ale to bohater kryminału a nie człowiek z krwi i kości.

środa, 22 czerwca 2011

Praga pachnie piwem

Przez ponad pół roku raz w tygodniu jeździłam na Pragę autobusem 190 lub 160 w okolice ulicy Szwedzkiej. I za każdym razem byłam raczona zapachem trawionego piwa przez niezbyt świeżych panów, już w autobusie a dodatkowo na przejściu na światłach. Stąd tytuł posta, choć nie jestem pewna czy słowo pachnie jest odpowiednie, może lepiej powiedzieć śmierdzi:)

niedziela, 19 czerwca 2011

Tusk wreszcie mówi co myśli, a Kaczyński mówi o nim towarzysz

Mam wrażenie, że premier Donald Tusk pod koniec kadencji uzyskał taką pewność siebie i luz, jaki widać u np. premiera Putina. No bo co ostatnio usłyszałam: nie będziemy klękać przed księżmi, nie będziemy dopłacać do frankowych kredytów. Co zobaczyłam, choć nie oglądam na co dzień telewizji, tak a propos to zauważyłam, że nieposiadanie telewizora i nieoglądanie telewizji staje się trendy, ale wracam do premiera, zobaczyłam na pikniku ekologicznych produktów opalonego, dobrze wyglądającego i zadowolonego człowieka. Być może jest to zasługa jego znakomitego PR Igora Ostachowicza, jednak jak trochę znam się na kreacji wizerunku - to na moje oko Tusk jest po prostu z siebie zadowolony i to dla nas dobrze, bo człowiek zadowolony, spełniony, który nie ma wewnętrznego przymusu udowadniania co chwila swojej wartości, jest po prostu skuteczniejszy w działaniu. A Tusk ma powody do zadowolenia - jest prawie pewne, że będzie drugim po Buzku premierem, który rządził całą kadencję. Wiele wskazuje też na to, że PO wygra jesienne wybory i Tusk, jeśli tylko zechce, będzie znowu premierem. Ma powody do zadowolenia również dlatego, że w ubiegłym roku potrafił stawić czoła co najmniej trzem wydarzeniom: prezydenturze Komorowskiego, choć to chyba była najłatwiejsza sprawa; powodzi na której popłynął np. premier Cimoszewicz i wreszcie katastrofie smoleńskiej, która przy mniej umiejętnym premierze mogła doprowadzić do nawet trudno powiedzieć jakiej zawieruchy politycznej w kraju. Po drodze był jeszcze światowy kryzys finansowy, który jak dotąd Polskę dotknął w niewielkim stopniu, choć nie twierdzę, że za sprawą Tuska. Naprawdę Tusk przeszedł jak na premiera sporo i kończąc taką kadencję z takimi sondażami poparcia, może poczuć się zadowolony z siebie. Bo mu się dużo udało, a że nie wszystko? a komu z nas udaje się w życiu wszystko? Nieco śmiesznie brzmią więc kąśliwe porównania prezesa PiS-u. Wiem, że najtrudniej jest znosić sukcesy wroga, a prezes Kaczyński szczególnie tego nie lubi, bo jest przekonany o patencie na słuszność, który posiada.

niedziela, 12 czerwca 2011

Kluzikowa obrotowa

Ciekawe jaki wynik w wyborach dostanie Joanna Kluzik-Rostkowska? Wiele to powie o nas wyborcach, bo o pani Joasi, jak zwykli o niej mówić jej partyjni koledzy bardziej byli,byli i obecni, powiedziała nam ona sama wszystko. Wie kobieta, gdzie są konfitury i nie waha się sięgać po nie.
No to mam zapowiedź odpowiedzi na moje pytanie. TVN zrobił badania z których wynika, że na pytanie, jak oceniają decyzję Joanny Kluzik-Rostkowskiej o starcie w wyborach z list PO, 39 procent badanych odpowiedziało, że zdecydowanie źle, a 26 procent – że raczej źle. Zdecydowanie na tak było jedynie 2 procent, a na „raczej tak” – 21 procent.Z kolei tylko 29 procent Polaków deklaruje, że nie widzi nic złego w zmianie barw partyjnych, bo to całkiem normalna sytuacja w polityce, natomiast aż 65 twierdzi, że to dla nich sytuacja nie do zaakceptowania.A pytani, czy zagłosowaliby na polityka, który przeszedł do ich partii z innej, większość badanych – 73 procent - deklaruje, że nie, w tym 39 zdecydowanie nie. Przeciwnego zdania jest 23 procent.

Afera ogórkowo-kiełkowa

Ogrodnicy a pewnie i restauratorzy liczą straty. Premier Putin liczy punkty poparcia, których pewnie przysporzył mu zakaz importu warzyw i owoców do Rosji, pod hasłem nie pozwolę truć rosyjskiego narodu. A co wynika z kolejnej jednak dętej epidemii dla nas zwykłych zjadaczy chleba? Sporo, bo dziennikarze wzięli się za przepytywanie specjalistów, którzy mówią o sprawach na które na co dzień raczej się przemilcza. Np. hodowle ekologiczne mogą być groźne, bo nie używają chemicznych środków, ale ponieważ są nastawione na zysk, mogą stosować więcej nawozów naturalnych, co może nieść ze sobą również złe dla naszego zdrowia skutki. Kolejny proekologiczny pomysł, czyli segregacja śmieci sprzyja namnażaniu się bakterii bo pojemniki na śmieci są opróżniane co kilka a nawet kilkanaście dni. Miało być lepiej, ale są też uboczne skutki. Trzeba więc wymyślić coś nowego, co im zapobiegnie. Tak naprawdę to najzdrowiej byłoby kupić parę hektarów ziemi i założyć sobie małe gospodarstwo samowystarczalne, z krówką, kurami i własną świnką. Bo np. to co pijemy trudno nazwać mlekiem skoro krowy dają dzisiaj 10 tys. litrów mleka rocznie a kiedyś dawały 3 tys. litrów. Krówki są więc na dopingu a my ten doping zjadamy. Makarony sklepowe to podobno wytwór z bliżej nieokreślonej masy, która niewiele ma wspólnego z jajkiem i mąką. Jak tak się zastanowić to najzdrowiej byłoby nie jeść nic a to się jednak nie da.
Ponieważ od kilku dni nad wyraz podole się czuję, w głowie mi się kręci, siły brakuje i tak nic mnie nie obchodzi, zastanawiam się na ile nasze organizmy mają zdolność adaptacji do tego czym je raczymy na co dzień. Ale skoro nasze mózgi potrafią się przystosować do funkcjonowania w zupełnie nowym świecie internetowo-komórkowym to mam nadzieję, że żołądki, trzustki i wątroby też sobie poradzą z plastikowymi wędlinami, czekoladami o smaku truskawkowym z trocin i kurczakami karmionymi antybiotykami. Dzisiaj zjadłam na obiad kawałek upieczonego, ale był mały więc może nie zdążył najeść się wiele tych antybiotyków i innych specyfików. Zachowajmy wiec spokój, bo ponoć zdrowie idzie z głowy więc lepiej być najedzonym i zadowolonym niż zdrowo głodnym i w złym humorze.

środa, 8 czerwca 2011

Dziennikarz = użyteczny idiota wg Gugały


Prof. Janusz Adamowski, Jarosław Gugała i Katarzyna Kolenda-Zaleska na jednej kanapie oraz prof. Janusz Czapiński,Grzegorz Miecugow i Rafał Ziemkiewicz na drugiej kanapie zasiedli pośród wazonów piwonii w auli Uniwersytetu Warszawskiego by odpowiedzieć na pytanie "Czy oni robią nas w konia? czyli kulisy kreowania tzw. opinii publicznej". Z dyskusji wynikałoby, że w konia to robią wszyscy wszystkich w trójkącie medialnym: biznesmeni, politycy, dziennikarze. A najdalej za 5 lat, jak wieszczy Janusz Czapiński, znawca polskiego rozumu zbiorowego, będziemy odpowiadać na pytanie czy się wspólnie robimy w konia kiedy internet do końca opanuje komunikację społeczną.
Dwugodzinna dyskusja była zdominowana przez Rafała Ziemkiewicza, choć dzielnie kroku dotrzymywał mu Miecugow, a redaktor-dyrektor Gugała acz odzywał się mniej, ale za to niezwykle dowcipnie (kiedy red. Miecugow dowodził, że nie da się reklamować np. proszku do prania poprzez płatne wpisy na Facebooku, Gugała spytał go niewinnym głosem:"Grzesiu, myślisz, że ci z Facebooka nie piorą?" Cudne.). Na tle tych czterech panów blado wypadł dziekan wydziału dziennikarstwa i Kolenda-Zaleska, która zadziwić mogła mini spódnicą, w której bez złośliwości prezentowała się delikatnie mówiąc średnio, zwłaszcza na tle młodego i dorodnego personelu uniwersyteckiego.
Trudno streszczać dyskusję (co to znaczy przykład, nie mogłam sobie podarować stylu Pudelka), zresztą pewnie znajdzie się nagranie w internecie, przytoczę więc kilka bon motów.
Grzegorz Miecugow: najsłabszą stroną mediów są ich odbiorcy.
Maurycy Mochnacki via Rafał Ziemkiewicz: Polska to jest taki kraj w którym nic się nie udaje do końca.
Jarosław Gugała: użyteczny idiota - taką rolę pełnią dziennikarze obecnie. Wypowiedź dotyczyła histerii medialnych związanych z ptasią czy świńską grypą.
Prof. Czapiński, człek niezwykle dowcipny a propos tej dyskusji poinformował, że właśnie zakisił ogórki i przekonywał, że polski naród jest bardzo odporny na manipulację polityczną.
I tak panowie sobie dowcipnie rozmawiali nie szczędząc złośliwości (co się Gazecie Wyborczej dzisiaj stało pytali Kolendę-Zaleską? GW wyszła wczoraj w kolorze flagowym T-Mobile, cóż się nie robi dla pieniędzy w mediach i o tym też wiele było podczas dyskusji). Miło się słuchało.
Dla porządku dodam, że organizatorem debaty był uniwersytet otwarty Uniwersytetu Warszawskiego, którego mam przyjemność być słuchaczką. No i sala była pełna na tyle, że część słuchaczy musiała się zadowolić wideo przekazem.

Jądrowi kamikadze w Fukushimie

Dawno żaden news nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak informacja o tym, że emerytowani pracownicy elektrowni jądrowej w Fukushimie chcą pracować przy jej remoncie, ponieważ uważają, że są starzy więc lepiej niech oni poniosą konsekwencje zdrowotne niż młodzi Japończycy. Ich propozycja jest rozważana.
Najpierw wpadłam w zachwyt nad solidaryzmem społecznym Japończyków, ale kiedy zaczęłam analizować tę informację zastanowiłam się czy ja byłabym gotowa podjąć takie działanie? I odpowiedź brzmi tak, a dlaczego? Bo kiedy ma się tzw. kilka krzyżyków na karku, życie zawodowe za sobą, dzieci odchowane i samodzielnie dające sobie świetnie radę to działanie, które setkom ludzi byłoby bardzo potrzebne, jest warte poświęcenia kilku lat życia, a może nawet nie, bo jak mówił ten ponad 70-letni Japończyk, rak w starszym wieku rozwija się wolniej, co zresztą nie jest regułą. Będę śledzić losy propozycji starych japońskich pracowników elektrowni - tylko czy oni jeszcze potrafią pracować tak jak wtedy kiedy byli młodzi? W każdym razie news jest niecodzienny.

niedziela, 5 czerwca 2011

Przepis na sukces czyli Igor Janke o wywiadzie z Obamą

Na portalu Salon24.pl Igor Janke opowiada o kulisach powstawania wywiadu z prezydentem Obamą. Opowieść jest super ciekawa, bo pokazuje, że warto realizować pomysły, które na pozór są niewykonalne, a przy okazji zdobywamy wiedzę o tym jak pracuje amerykańska administracja z mediami. Nie klęczy przed nimi na pewno na kolanach!
Cytuję Igora Janke za Salon24.pl
"O tym, że Barack Obama przyjeżdża do Polski, dowiedziałem się w połowie marca. Pomyślałem wtedy, że to dobra okazja, żeby w Salon24 zorganizować poważną debatę o relacjach Polski z Ameryką, o polskiej polityce zagranicznej. Wypisywałem listę nazwisk znanych ekspertów, polityków i dyplomatów, których można by zaprosić do dyskusji. Pojawiały się coraz bardziej poważne nazwiska. Doszedłem do ambasadora USA. Skoro ambasador, to może ktoś z Waszyngtonu? A może.. prezydent? Absurd, no nie? Nie ma szans.
Po chwili: Ejże, naprawdę absurd? Przyjeżdża do Polski, przed wyjazdem napisanie kartki tekstu, który przecież i tak przygotują mu doradcy, nie powinno być problemem. Obama lubi social media, dlaczego miałby odmówić? Napisać kartkę tekstu przygotowaną i tak przez doradców, to niewielka praca. Pewnie nie wyjdzie, ale spróbować trzeba. Kto nie myśli o niemożliwym, stoi w miejscu.

Tego samego dnia napisałem do ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce, Lee Feinsteina. Wyłożyłem mu pomysł na debatę. Szybko przyszła odpowiedź – świetna idea, nie obiecuję, że się uda, ale postaram się pomóc. To miłe, pomyślałem. Amerykanie zawsze grzecznie odpowiadają, zwykle z entuzjazmem, ale pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie.

Zapadła cisza. Po miesiącu przypomniałem się uprzejmie. Ambasador odpowiedział, że się starają. Po tygodniu dostaję telefon: ambasador prosi o spotkanie, chce porozmawiać o wywiadzie z prezydentem. O wywiadzie? Nie wierzyłem. Prosiłem o krótki tekst, a tu propozycja wywiadu. Pomysł na nowe media, na media społecznościowe i Baracka Obamę, który na tych mediach wyrósł, trafił. Po chwili kolejny telefon z pytaniem, o co chciałbym zapytać prezydenta, gdyby do wywiadu doszło. Coś tam wyrzuciłem z siebie, stojąc na rogu ulicy.

Kilka dni później kawa z ambasadorem. Porozmawialiśmy o relacjach polsko-amerykańskich, o przygotowywanej wizycie, o polskiej polityce, opowiedziałem o Salonie24 i planowanej debacie. Czułem , że się zbliżyliśmy, ale że to ciągle nic pewnego. Chętnych jest wielu. Praktycznie wszystkie polskie media. Największe telewizje, największe gazety.

Znowu tydzień ciszy. W piątek 13 maja po południu dostaję telefon. Jeanne Briganti, rzecznik ambasady amerykańskiej: Igor, jesteś zaproszony do Białego Domu na 20 maja, jako przedstawiciel Salon24. Prezydent Barack Obama przed wyjazdem do Europy udzieli wywiadu czterem mediom z krajów , które zamierza odwiedzić. Brytyjski The Times, francuski Le Figaro, irlandzki The Irish Times i z Polski… Salon24.pl. Niemożliwe.

Musicie sami pokryć koszty, będziecie mieć 40 minut w Białym Domu z prezydentem USA. Jesteś zainteresowany? – pyta. Oniemiałem. Mam jechać do Waszyngtonu po wywiad z Barackiem Obamą dla Salonu24. Doradcy prezydenta zachwycili się pomysłem, żeby Obama pojawił się w polskim medium społecznościowym.

Szybkie załatwianie spraw: kupowanie biletów, rezerwacja hotelu. Czekam na kontakt z Białym Domem. Jest mail z potwierdzeniem. Omawiamy szczegóły. Czy mogę nagrywać kamerą? Nie. Mogę na magnetofon cyfrowy, ale nie mogę nagrania użyć do innych celów, niż spisanie wywiadu. Dostałem adresy mailowe do kolegów z Francji, Anglii i Irlandii.

Wszyscy bardzo przejęci. Rozpoczynamy od razu negocjacje. Kiedy publikujemy? Musimy dać równocześnie. Giles z The Times chce publikowac od razu po rozmowie w sobotnim wydaniu, bo cisną go wydawcy. Dziewczyny z Le Figaro i Irish Times chcą w poniedziałek. Mnie wszystko jedno, najlepiej od razu. Kilka dni trwa intensywna wymiana maili z Białym Domem i korespondentami Le Figaro, The Times, The Iris Times. Umawiamy się na czwartek po południu w domu Lary z Irish Times w Waszyngtonie.

Czwartek rano. Lecę. Londyn. Waszyngton, kilkanaście godzin w samolocie. Prosto z lotniska Dulles taksówką do Georgtown, modnej dzielnicy Waszyngtonu, na spotkanie z dziennikarzami. Wszyscy bardzo podekscytowani. „To pierwszy wywiad Obamy dla europejskiej prasy drukowanej” – mówi jeden z nich. Był dwa lata temu jeden w polskiej prasie dwa lata temu w "Gazecie Wyborczej" przeprowadzany telefonicznie.

Układamy pytania. Ustalamy, co kto i kiedy powie, co zrobić, żeby przedłużyć wywiad. Mamy go rozbawiać na koniec, żeby zgodził się przeciągnąć rozmowę. Trzy godziny mozolnych ustaleń.

Wreszcie mamy wszystko gotowe. Wszystko jest też ustalone z Białym Domem. Jadę do hotelu, wyspać się przed wywiadem. Dochodzi godzina 23.

Loguję się w hotelu. Otwieram laptop. A tam mail z White House. Jak to napisała Lara, „devastating news”. Zmienił sie plan dnia prezydenta, wywiad odwołany… F… !!! W mej głowie zaroiło się od nieparlamentarnych słów w obu językach.

Znowu błyskawiczna wymiana pełnych emocji maili. Nikt nie może uwierzyć. Leciałem specjalnie z Polski. Prosimy, że może jutro , może w nocy, może na pokładzie Air Force One. „On AF1 no interview” – szybko odpowiada sekretarz prasowy Obamy.

Byłem tak blisko… Nie, nie odpuszczę. Muszę go mieć. Piszę do Polski, do ambasady USA, piszę do White House. Wszyscy w czwórkę produkujemy tony maili. Nic z tego nie wynika. Obietnica, że się postarają, ale... może w zamian jakieś spotkanie z ekspertami.

Jestem zdruzgotany. Następnego dnia snuję się wściekły i znudzony po Waszyntgonie. Nic się nie chce, nie chce się wchodzić do galerii, do fantastycznych waszyngtońskich muzeów, nic. Dawno nie byłem tak wściekły. W Waszyngtonie gorąco, chodzę spocony w dżinsach i koszulce po mieście. I myślę w kółko co zrobić, by jeszcze go dopaść. Wiem, że dziennikarze na całym świecie się o to starają. Byłem o centymetr. To niemożliwe, żeby mi się nie udało. Muszę.

Nagle o 14.45 dzwoni telefon. White House. Zapraszamy za czterdzieści minut na rozmowę z pięcioma doradcami prezydenta. Chcą nas ugłaskać. Za 40 minut, a ja stoję spocony w środku miasta. Pędzę do hotelu, jakimś cudem, taksówkami zdążam na czas. Wprowadzają nas. Sala konferencji prasowych znana z telewizji, jaka mała.

Jesteśmy w trójkę: Giles z The Times i Laura z le Figaro, była korespondentka w Warszawie. Okazuje się że mówi po polsku. Męczę ludzi z Press Office, że ja muszę mieć ten wywiad z prezydentem, że przyjechałem specjalnie z Polski, że social media itp. itd. - Może cos się uda - mówi Caitlin ze służb prasowych prezydenta. Po chwili wchodzą W Roosevelt Room tuż obok Gabinetu owalnego rozmawiali z nami: John Brennan, główny doradca prezydenta ds. walki z terroryzmem, Ben Rhodes - wiceszef Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Liz Sherwood-Randall, szef ds. europejskich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, Tony Blinken, doradca wiceprezydenta ds bezpieczeństwa narodowego, Denis McDonough – zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta. Ben Rhodes zaczyna od tego, że są tutaj, by powiedzieć nam, iż postarają się załatwić nam wywiady w naszych krajach, kiedy prezydent będzie w Europie. Znacząco patrzą na mnie, że im tak przykro itp. Wychodzimy, jeszcze raz dopytuję i naciskam: muszę mieć ten wywiad w Warszawie, nie odpuszczę.

Spędzam jeszcze trzy dni w Waszyngtonie. Odwiedzam Atlantic Council, który będzie organizować Wrocław Global Forum. Salon24 ma być patronem tej międzynarodowej konferencji. Co ciekawe, w Waszyngtonie fakt, że reprezentuje platformę blogową, nikogo nie dziwi, są zainteresowani współpracą. Jeszcze przed wyjazdem, w ciągu jednego dnia pomogli mi umówić się z Johnem McCainem. Bo skoro Salon24 patronem, to dlaczego nie. No i podobno mam mieć wywiad z Barackiem Obamą. To zwiększa szanse. Okazało się, że tak. Mój znajomy polski korespondent w Waszyngtonie mówi, że on od dwóch lat stara się o wywiad z McCainem. I nic. Mi się udało w jeden dzień. Jechałem do Stanów z przekonaniem, że będę miał i Obamę i McCaina.

Z Obamą nie wyszło, z McCain’em się udało. Senator przyjął mnie w swoim biurze w Senate Russel Building. Było miło i ciekawie. Po wywiadzie mam samolot do Polski. Jeszcze mail do Białego Domu z lotniska, nie wiem już który, że jak obiecaliście Obamę, to zrealizujcie. Czekam na informację. Obiecują, że jakieś informacje będą, że się postarają.

Następnego dnia ląduję w Warszawie. Jadę do domu taksówką, dzwoni telefon. White House. Nieznany mi męski głos mówi, że będę miał wywiad w Warszawie. Mam się stawić w hotelu Hyatt w sobotę o 14. Przejadę się z prezydentem jego samochodem i w samochodzie zrobię wywiad. To jedyna możliwość. I ważne - ze względów bezpieczeństwa nie mogę mieć przy sobie niczego. Tylko kartkę i ołówek. Jak to, a magnetofon, aparat fotograficzny? Nic. No dobrze i tak fajnie. Przejadę się słynną „bestią”. Też nieźle. Tego dnia wszyscy mówią, że pancerna „Bestia” zawiesiła się przy wjeździe do ambasady USA w Irlandii.
Z domu piszę znowu mail, z prośbą, by zgodzili się na dyktafon, muszę to mieć nagrane. To w końcu wywiad z prezydentem USA.
Następnego dnia kolejny telefon. Zmiana terminu. Bądź w sobotę o 8 rano przed Mariottem. Możesz mieć aparat i dyktafon. Wymiana maili, dogrywanie szczegółów. Wiem, że wszystkie media biją się o ten wywiad.

Staram się cała sprawę utrzymać w tajemnicy, ale po Warszawie rozchodzi się już plotka, że Obama ma dać wywiad Salonowi24 . Ale ciągle stosunkowo niewiele osób wie. Dalej trzymamy w tajemnicy. Tak mi się przynajmniej wydaje.
W piątek rano odwożę dzieciom szkoły – klasa II i IV podstawowa. Wchodzę do klasy, dopadają mnie czwartoklasiści - „Wujek, jechałeś już „bestią” z Obamą! ?”. Inni rodzice mnie zaczepiają, czy już zrobiłem z nim wywiad. Moi kochani synkowie nie wytrzymali. Wypaplali wszystkoJ
Sobota. Wstaję o 5 rano. Nie mogę się spóźnić. Pod Mariottem jestem dużo przed czasem. O ósmej wchodzę. Pierwsza kontrola. Czekam pół godziny w hallu na dole. Potem kolejna kontrola, wprowadzają mnie do specjalnie zaaranżowanej salki. Czekam w niej prawie godzinę. Boże, jak znów odwołają? Co pięć minut zagląda jakiś ochroniarz. Lustrują. Bardzo uprzejmi. W końcu słyszę: „He’s coming”. Uff.
Uśmiechnięty, sympatyczny. „Hallo, Igor. Wiem, ze byłeś w Waszyngtonie, wtedy nie wyszło, przepraszam”. Siadamy, mało czasu. Dwa magnetofony, ktoś z obsługi robi zdjęcia moim aparatem.
Krótka rozmowa. Jak się potem okazuje, jedyny wywiad, którego udzielił podczas podróży po Europie. Moi koledzy z The Times, Le Figaro nie dostali. Nie wiem, jak to możliwe. Ale stało się.
Salon24 rozkręciliśmy pięć lat temu w domowych warunkach. Dziś jesteśmy już zupełnie gdzie indziej."


sobota, 28 maja 2011

Gratulacje dla Igora Janke

Barack Obama udzielił jako jedynemu polskiemu dziennikarzowi wywiadu Igorowi Janke z Salonu.24 - medium jak najbardziej internetowego. Dziennikarze od dłuższego czasu czują na plecach oddech komputerowej konkurencji. Według dokumentalisty Toma Streithorsta, który relacjonował liczne konflikty od Kolumbii po Libię, przejście od druku do sieci oznacza, że „to, co kiedyś było dobrze płatną pracą, dziś daje jedynie status gwiazdki blogosfery”.
Jeśli pominiemy środowiskowe zawiści i złośliwości to warto się zastanowić co właściwie oznacza wybór właśnie medium internetowego przez Obamę. Prezydent USA żyje w XXI wieku, nasi politycy ciągle jakby w minionym stuleciu Np. prezydent Komorowski ma wprawdzie profile na portalach społecznościowych, ale jaką cieszy się popularności np. na Blipie czyli polskim Twitterze, ma 391 osób, które go obserwują, a tychże obserwujących były prezydent Lech Wałęsa ma 1561, minister Radosław Sikorski 407 a najpopularniejszy blogowicz Kominek 2460. Wszystkie te dane podaję za Blipi.pl, które mierzy popularność i zlicza reakcje na aktywność blipowiczów. Nietrudno zauważyć, że prezydent Komorowski nie czuje internetu i nie jest to kwestia wieku, bo Wałęsa jest starszy.
Wywiad Obamy dla Igora Janke może być momentem przełomowym nie z tego powodu co powiedział w nim Obama, bo nic specjalnego nie rzekł. To wydarzenie daje sygnał, że środek ciężkości przesuwa się z telewizji do internetu, tak jak kiedyś przesunął się z prasy do telewizji. Pierwsze lata naszej wolności niepodzielnie należały do Gazety Wyborczej, wyrocznią był Adam Michnik, od kilku lat karty w polskiej polityce rozdaje TVN24, czy w internecie jest szansa na monopol opinii, na pewno Salon.24 ma takie szanse, choć o monopol trudno będzie.

piątek, 27 maja 2011

Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu czyli Barack Obama w Warszawie





Dziennikarzowi TVN24 udało się powiedzieć jedno słowo , które oddawało atmosferę Warszawy goszczącej prezydenta USA Baracka Obamę: policjanci przegonili ludzi spod pałacu prezydenckiego. Ja powiem więcej Barack Obama w przenośni a organizatorzy jego wizyty w Polsce dosłownie przegonili ludzi z centrum miasta. Było mi przykro patrzeć na puste ogródki staromiejskich knajp, na Krakowskie Przedmieście po którym spacerowali głównie policjanci i miejscy strażnicy. Nie wiem jak wyglądał Nowy Świat i przylegająca doń ulica Foksal z licznymi knajpkami, bo nie mogłam przejść Krakowskim a na okrągło nie miałam już siły, ale sądzę że podobnie. To naprawdę nie jest wielka sztuka wygonić ludzi z części miasta by zapewnić bezpieczeństwo głowom państw. Sztuką byłoby zapewnienie bezpieczeństwa głowom państw, w tym tej najważniejszej głowie, pokazując im tętniącą życiem kawiarniano-restauracyjnym piątkową Warszawę, pełną roześmianych i bawiących się ludzi. Bo tak jest w każdy piątek, z wyjątkiem dzisiejszego. I znowu pokazaliśmy się jako kraj, którego największymi atrakcjami jest tragiczna historia. Grób Nieznanego Żołnierza, pomnik Getta (ten punkt wizyty jest oczywisty, Obama po słynnym przemówieniu o państwie palestyńskim naraził się mocno środowiskom żydowskim które zagroziły, ze wycofają się z finansowania kampanii a wybory tuż, tuż), Pomnik Powstańców, spotkanie z rodzinami katastrofy smoleńskiej - taki wizerunek Polski wywiezie Obama i inni prezydenci. Szkoda. Chyba zabrakło organizatorowi wizyty wyobraźni albo odwagi. A warszawiacy chętnie zobaczyliby na żywo prezydenta. Opowieści telewizyjne, że Obama odmachiwał ludziom są przesadzone, tzw. bestia jedzie szybko i w otoczeniu wielu samochodów, a na ulicach przejazdu stały szpalery ale policji i straży, nikt nie mógł wchodzić na jezdnię, więcej nie można było przechodzić na drugą stronę ulicy, tylko po niektórych przejściach, nawet jak było wiadomo, że przez najbliższe 10 minut kolumna prezydencka się nie pojawi. Nadgorliwość doprawdy jest gorsza od faszyzmu. A co do wyjazdu do Mariottu to policjanci z kolumny prezydenckiej zostali o tym poinformowani, kiedy Obama był jeszcze pod pomnikiem Getta, jakieś 10-15 minut przed odjazdem prezydenta spod tegoż pomnika. Sznury, barierki metalowe - panowie czy komuś się czasy nie pomyliły a podobno Barack Obama przyjechał do nas by podziwiać nasze sukcesy w budowaniu demokracji. No więc Obama obejrzał kraj żyjący tragediami a my obejrzeliśmy pokaz samochodów i motocykli. I tylko mi restauratorów żal, bo biznes im popsuł Obama, ale jutro po fontannach odbiją sobie dzisiejsze straty. Podobnie jak muzyk na Rynku Starego Miasta, który skomentował głośno brak chętnych do rzucania grosików: dziś jest wyjątkowo chujowo.
A propos zakazów, to okazaliśmy się zdyscyplinowani i nie mogąc parkować samochodów w pobliżu strategicznych miejsc, po prostu nie pojawiliśmy się w nich, poza takimi fanami jak ja, co lubią popatrzeć na żywo na świat a nie przez szklane okienko, a to dwa różne światy.
Na zdjęciach Warszawa 27 maja 2011 między godziną 18.30 a 20.00. I tylko nie wiem czemu ta strażniczka jest taka smutna, skoro właśnie prezydencka bestia za nią pomyka:)

Prezydenckie migawki




sobota, 21 maja 2011

Nad Wisłą wytrysnął biznes

Warszawski Park Fontann gromadzi setki a właściwie tysiące ludzi w sobotnie wieczory. Kiedy Hanna Gronkiewicz-Waltz zaproponowała te budowę były protesty mieszkańców, żal po dawnym parku i brudnawym stawie. Dzisiaj jest tu na pewno mniej swojsko i zielono, ale restauratorzy, sklepikarze i dostarczający wszelkiego rodzaju jadła i napitku mogą zacierać ręce. Ludziska jadą z całej Polski, sądząc po rejestracjach samochodów a uprzedzeni przez tych co już byli przyjeżdżają wcześniej by móc zaparkować i zająć strategiczne miejsce, które pozwoli obejrzeć multimedialny pokaz. Dzisiaj już o 19. większość ławek i murek wokół fontann były już zajęte a co drugi no może trochę przesadzam ale wielu z siedzących zajadało bułkę z kiełbaską, po 5 zł sztuka, które sprzedawało dwoje młodych ludzi wyposażonych w przenośnego grilla. Oblegane były lodziarnie na Starówce i liczne tamtejsze pierogarnie, kawiarnie i inne restauracje. Na rynku Nowego Miasta ustawili się straganiarze z obowiązkowa pajda chleba ze smalcem i innymi wyrobami rękodzieła od kiełbas poczynając a na koronkowych serwetkach kończąc. No więc tylko się cieszyć, że pieniądze płyną do kieszeni słono płacących za staromiejskie lokale właścicieli biznesów. I tylko miasto może żałować, że w soboty parkuje się za darmo.
Nie wiem jak wygląda to multimedialne widowisko, bo kiedy rzeka żądnych wodno-świetlnych wrażeń przelewała się po Starówce, ja pod prąd jak to mam w zwyczaju, wracałam do domu. Nie chciało mi się tłoczyć a na dwugodzinne oczekiwanie w dobrym miejscu nie miałam ochoty. Jeśli ma się coś na co dzień w zasięgu ręki, mniej to smakuje. Ciekawa jestem jakie nowe pomysły na zarobienie pieniędzy na tej atrakcji pojawią się, niestety nie mam takiego pomysłu. A szkoda!

środa, 18 maja 2011

Obłuda premiera Tuska czyli transfer Arłukowicza

Nie miałam czasu, by napisać o wydarzeniu politycznym, które mnie ostatnio naprawdę poruszyło. A było to wydarzenie zeszłego tygodnia nr 1,czyli transfer Arłukowicza z klubu parlamentarnego SLD do PO. Samo wydarzenie trzyma się w polskiej normie, czyli tak naprawdę jest to z punktu widzenia istotnych spraw dla świata, Europy i Polski po prostu bzdet. Skąd więc moje poruszenie? Ano stąd, że w tym samym czasie premier wyrażał niezadowolenie, że prezydent Komorowski nie podpisał ustawy o zwolnieniach 10 proc. urzędników czyli 28 tys. osób (oszczędność 1 mld zł rocznie) i odesłał ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. A co premier zrobił w tym samym czasie, utworzył nowe stanowisko w Kancelarii Premiera dla Bartosza Arłukowicza. Ten niby minister ma się zajmować osobami wykluczonymi, za pensję może nie powalającą na kolana, bo jedyne 10 tys. złotych. I właśnie ta jawna obłuda premiera zirytowała mnie. I jakoś w mediach nikt nie podnosił tego aspektu transferu. Może jestem naiwna, ale zgłębiałam ostatnio techniki manipulacji politycznej więc nie kierowała mną naiwność, ale nieustanna wiara, że nie wszyscy politycy na hasło: dobro Polski, pytają a kto to taki?
Zamiast puenty obrazek z wczorajszego popołudnia: przed wejściem do metra na Placu Bankowym stoi młody, bardzo schludnie ubrany mężczyzna w wyprasowanej koszuli (a to nieczęsty widok, pomijając białe kołnierzyki w garniturach) trzyma w ręku kilkanaście bukietów pachnących konwalii, które usiłuje sprzedać. Wyraźnie nie wie jak się to robi, z jakiegoś powodu znalazł się w tej roli na ulicy, która do niego nie pasuje. Wykluczony? Z życia dostatnich ludzi. Nie śmiałam podejść i spytać, choć nie zdziwiłabym się gdyby okazało się , że potrzebuje pieniędzy dla małych dzieci, które czekają na niego w schludnym ale nękanym niedostatkiem domu.

wtorek, 3 maja 2011

Śnieg pada w maju! Co na siebie włożę

No to pogoda robi mi dowcipy, w sobotę ważny dla mnie ślub i w co ja się ubiorę? Nie pozostaje nic innego jak prosić niebiosa, no ostatecznie mogę zmienić koncepcję stroju:)W ogóle okropny dzień i przez ten kretyński śnieg nie obejrzałam oryginału Konstytucji. Zamiast doznań historycznych miałam filmowe, obejrzałam wreszcie western braci Coen "Prawdziwe męstwo" - dobry ale nie powalający na kolana. Moja fascynacja westernami zakończyła się dość dawno, do dziś pamiętam "Rio Bravo".

Zawistny Feusette

Coś mi się wydaje, że przestanę czytać "Uważam, Rze". Po bardzo dobrych a przede wszystkim ciekawych kilkunastu pierwszych numerach, zaczynam być znużona tekstami narzekaczami. Okładkowy tekst Ziemkiewicza jest po prostu nudny. A sam siebie przeszedł w tym numerze Krzysztof Feusette, który postanowił powiadomić Polaków, że niejaki Robert Kozyra, były szef Radia Zet to bufon, jeszcze większy niż Kuba Wojewódzki. Tyle, że z lektury artykułu "Diabeł ubiera się u Kozyry" i felietonu tegoż autora "Malowany Szpak Wojewódzkiego" wynika,że ich autor zazdrości po prostu obu panom popularności a pewnie i pieniędzy, sądząc po trawestacji przysłowia, "trafiła kasa na kamień", jakim oddaje stosunki łączące Wojewódzkiego i Kozyrę, który ma tego pierwszego zastąpić w jury "Mam talent". Jest to na pewno dobry sposób na zdobywanie popularności w myśl przysłowia: "gdzie konie kują, żaba nogę podstawia".

poniedziałek, 2 maja 2011

Czy Polonia to teatr?

Obejrzałam w zeszłym tygodniu nowy spektakl w teatrze Polonia Krystyny Jandy pt. „Ojciec Bóg”. Byłam kompletnie zaskoczona, ponieważ o spektaklu przeczytałam mniej więcej tyle: "Ojciec Bóg" to ironiczna sztuka o ojcowskiej miłości. Rewelacyjny, wzruszający tekst mówi o rzadko podejmowanym przez twórców temacie: relacjach między ojcem a synem. W roli tytułowej występuje Marcin Perchuć, aktor Teatru Montownia, a muzykę skomponował Wojciech Waglewski.
Temat fajny, aktor fajny, muzyka powinna być znakomita, no i Janda i są bilety, nad czym się zastanawiać, idziemy. Po 70 minutach wyszliśmy z teatru zadowoleni i z mocnym postanowieniem zgłębienia informacji o spektaklu. No bo okazało się, że rzecz jest rzeczywiście o relacjach ojca i syna, tylko jest jeden drobny szczegół: ojciec nazywa się Bóg, syn Jezus a treścią sztuki wydarzenia Nowego Testamentu.
Jak wyczytałam sztuka jest częścią kultowego już projektu artystycznego, który rozgrywa się jednocześnie na Facebooku, gdzie stał się fenomenem i śledzi go ponad 10 000 osób. "Ojciec Bóg" to projekt, który powstał dzięki sile przyjaźni i determinacji twórczej grupy artystycznej Beobachter (na beobachter.pl jest tylko informacja o spektaklu, kiedy jest i gdzie grany i zero innych informacji).
Próbka z Facebooka: Pytacie mnie, jak zaistniałem na Facebooku i co tu robię od kilku miesięcy. Zwyczajnie, jak każdy - postanowiłem się pozwierzać, zaraz po tym, jak dowiedziałem się że zostanę ojcem. Przepraszam, Ojcem.
Wtedy właśnie Duch Święty mi powiedział, że nawiedził Marię i że nabroił i żebym szykował się na potomstwo. Ja i Duch to niby ta sama osoba, ale jednak jakoś ja nie miałem tej przyjemności, żeby poznać Marię.
Potem było klasyczne wyparcie: jak ja się w tym ojcostwie odnajdę. Miałem to w planach (kiedyś), ale dlaczego teraz? Jest dużo roboty na świecie, niedokończone partie galaktyk i co ona sobie myśli: że jedną ręką będę kończył galaktykę, a drugą zmieniał pieluchę? Ale Duch mnie zaczął przekonywać, że on i ja to to samo, żebym się nie wypierał, że tylko ja nie mam dziecka, a wszyscy inni to już mają. Tak więc honorowo się przyznałem. I nagle uświadomiłem sobie, że się zmieni całe moje życie, że teraz będę musiał uważać, bo dziecko przecież powtarza, tłumaczyć trzy razy to samo, zamiast puścić z dymem Sodomę i Gomorę. Ta Sodoma to się Marii najbardziej nie podobała, bo to podobno zły przykład dla dziecka. Zacznie mrówkom małe Sodomy robić i będzie plaga much. A potem jeszcze przypomniałem sobie Bogów, których obalałem (np. za czasów Jozjasza), że synowie często dziedziczyli moce. To dobrze, zawsze pomoc w gospodarstwie się przyda, bo Duch fruwa pod postacią gołębicy i nie zmywa. Ale też niedobrze, bo synowie często występowali przeciw ojcom! Biedny Uranos, biedny Kronos, choć ateiści. A w dodatku na te depresyjne myśli nałożyła się przykra konstatacja, że Maria niestety nie ma matury, a próbuje się wymądrzać. Wiedzieć lepiej i trzymać stronę Ducha, tę pacyfistyczną. Że ja za często wybucham gniewem i że to może szkodzić dziecku. To niech mnie nie irytują! Maria zaczęła chcieć, żeby z nią chodzić na imprezy, bo koleżanki jej nie wierzą, a poza tym o co chodzi, że ja ciągle w delegacji, jak jakiś pracoholik. I że na narodziny chce mieć jakąś piękną gwiazdę, żeby jej zrobić. I że ona chce być kiedyś królową jakiegoś kraju, może być na północy. Znalazłem taki, że jej się odechce. Na razie Duch zaproponował, że skoro my mamy robotę, to może by jej załatwić jakieś łagodne towarzystwo, jakiegoś ekologa, co lubi drzewa, zabierze ją na wycieczkę do Egiptu i wystruga jej piszczałkę, żeby się czymś zajęła. A ona teraz dawne pisma studiuje i łapie za słówka, że raz stworzyłem kobietę jako drugą, z żebra, a raz po prostu kobietę i mężczyznę jednocześnie, z gliny. Po co jej to? Przecież nie mogę powiedzieć, z czego naprawdę człowieka zrobiłem, ale to chyba widać... Dalej spowiadam się na bieżąco, więc polubcie stronę i zaglądajcie tu.
Spektakl jest właśnie w tym stylu a właściwie nie spektakl a monodram. To kolejne przedstawienie u Jandy, po dwóch Maternach, pozbawione prawie scenografii i kostiumów. Bardzo ciekawy biznesowo pomysł, rentowność powinna być znakomita. Przypomniała mi się pewna rozmowa sprzed prawie dwóch lat, kiedy zachwycałam się teatrem Jandy, żona krytyka teatralnego z oburzeniem stwierdziła, że Polonia to żaden teatr, przynajmniej tak twierdzi jej mąż krytyk. Pierwszy czy drugi spektakl może zachwycać, ale po x-spektaklu w Polonii, zwłaszcza jeśli w międzyczasie odwiedziło się tradycyjny np.Teatr Polski, zaczynam rozumieć co ów krytyk miał na myśli.
Zostawmy jednak temat teatru Jandy, bo to ucieczka od tematu głównego czyli dla mnie trudności z interpretacją spektaklu. Nie wiem czy powinnam się jako katolik oburzać, ale nie odczuwałam oburzenia. Lubię zabawy z tekstem, swoiste grepsowanie, zabawy z obiegowymi opiniami, odwoływaniem się do zjawisk mainstreamowych a czasami młodszym osobom nieznanym i akurat w tym spektaklu nie brakowało takiej zabawy słownej.
Skąd pomysł na wykorzystanie Biblii, możliwości jest kilka: chęć poszokowania; autentyczne zainteresowanie Pismem Świętym i próby interpretacji do dzisiejszych warunków; czysty przypadek, ktoś wpadł na pomysł, ktoś podchwycił i tak wyszło bez filozoficznych podtekstów. Nie wiem co by na ten spektakl powiedzieli księża, postaram się dowiedzieć.
Bardziej interesujący jest odbiór tego spektaklu. Dwojgu młodym ludziom z którymi oglądałam spektakl bardzo się podobał, ale nie wiem co im się dokładnie podobało. W dzień po naszym spektaklu odbyła się tzw., medialna premiera Ojca Boga (proszę zwrócić uwagę na inwersję słów), ale z informacji na Pudelku dowiedziałam się tyle o spektaklu, ze była na nim Anna Mucha, która się zbyt opaliła chyba w Izraelu. Na dodatek Pudelek nazwał spektakl "Ojciec i Bóg", no ale Pudelek to nie jest miejsce na recenzje teatralne:)Nie przypuszczam też by Ania Mucha w Izraelu specjalnie przygotowywała się do obejrzenia "Ojca Boga". Ziomecki napisał , że ten spektakl to przełom w polskim teatrze. Przełomu to ja nie widzę, chyba że mówimy o rentowności spektaklu - to może być przełom.
Wracam jednak do zmagań z przesłaniem spektaklu, można tak powiedzieć: jest to przykład wielkiej zarozumiałości człowieka, który uznał, że jest równy Bogu. Albo trochę inaczej, skoro Bóg nas stworzył na obraz i podobieństwo swoje, to przykładam swoje problemy , przeżycia, rozterki do Boga jak do wzorca i sprawdzam siebie, jak przystaję do nich. Problem tylko w tym jak definiuję ten wzorzec. Albo jeszcze inaczej, jest tekst znany prawie wszystkim, to można się nim pobawić, traktując Pismo Święte jak mity greckie czy rzymskie, po prostu jak utwór literacki.
A jakie przesłanie niesie spektakl - ojciec czeka na sukces syna, nawet jeśli zupełnie się z nim nie zgadza, w ujęciu boskim oznacza, że codziennie odkłada koniec świata, choć nie wierzy w zwycięstwo miłości i dobroci głoszone przez syna. A może mu się uda? I jest to bardzo optymistyczne przesłanie.

niedziela, 1 maja 2011

Woń świętości



"Już sześć lat minęło od dnia, w którym zebraliśmy się na tym Placu, aby celebrować pogrzeb papieża Jana Pawła II. Ból utraty był głęboki, ale jeszcze większe było poczucie jakiejś ogromnej łaski, która otaczała Rzym i cały świat: łaski, która była owocem całego życia mojego ukochanego Poprzednika, a szczególnie jego świadectwa w cierpieniu. Już tamtego dnia czuliśmy unosząca się woń świętości, a Lud Boży na różne sposoby okazywał swoją cześć dla Jana Pawła II. Dlatego chciałem, aby - przy koniecznym poszanowaniu prawa Kościoła - jego proces beatyfikacyjny przebiegał w sposób możliwie najszybszy. I oto nadszedł oczekiwany dzień; przyszedł szybko, ponieważ tak podobało się Bogu: Jan Paweł II jest błogosławiony" – tak zaczął homilię podczas mszy beatyfikacyjnej Benedykt XVI. I mówił jeszcze o swym poprzedniku naprawdę pięknie i prosto. Tak, że nie mam ochoty słuchać komentarzy i głupawych pytań w stylu: „jak pan się dowiedział o tym, że Polak został papieżem panie premierze? Siedziałem w kuchni z mamą itd. itp” i to w newsowym TVN24 można posłuchać dzisiaj takich wynurzeń. A propos TVN24 to zobaczyłam śmieszną scenkę, na Placu św.Piotra zbierają się oficjalni goście. Nasza para prezydencka już siedzi w pierwszym rzędzie, wchodzi Silvio Berlusconi, Komorowski lekko ożywiony, premier Włoch przechodzi obojętnie i siada na krześle obok, dopiero kiedy przyboczny szepcze mu coś do ucha, wyciąga rękę i wita się z prezydentem Komorowskim. Nie to żeby był niegrzeczny, wyglądało na to, że nie zna albo nie poznał naszego prezydenta. Zresztą włoski premier, raczej wyglądał na znudzonego, siedział z założonymi rękami, no bo to nie była uroczystość, o charakterze preferowanym przez Berlusconiego zwanego bunga-bunga.
Wracam do homilii (niestety, bzdety mnie też zaprzątają uwagę, po co się więc czepiam dziennikarzy TVN24). Jan Paweł II podczas swej pierwszej uroczystej Mszy świętej na placu św. Piotra powiedział: "Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!". To, o co nowo wybrany Papież prosił wszystkich, sam wcześniej uczynił: otworzył dla Chrystusa społeczeństwo, kulturę, systemy polityczne i ekonomiczne, odwracając z siłą olbrzyma - siłą, którą czerpał z Boga - tendencję, która wydawała się być nieodwracalna.
Swoim świadectwem wiary, miłości i odwagi apostolskiej, pełnym ludzkiej wrażliwości, ten znakomity syn narodu polskiego, pomógł chrześcijanom na całym świecie, by nie lękali się być chrześcijanami, należeć do Kościoła, głosić Ewangelię. Jednym słowem: pomógł nam nie lękać się prawdy, gdyż prawda jest gwarancją wolności.
Karol Wojtyła zasiadł na Stolicy Piotrowej przynosząc ze sobą głęboką refleksję nad konfrontacją pomiędzy marksizmem i chrześcijaństwem, skupioną na człowieku. Jego przesłanie brzmiało: człowiek jest drogą Kościoła, a Chrystus jest drogą człowieka. Kierując się tym przesłaniem, Jan Paweł II prowadził Lud Boży do przekroczenia progu trzeciego tysiąclecia, który ze względu na Chrystusa mógł nazwać "progiem nadziei". Tak, poprzez długą drogę przygotowania Wielkiego Jubileuszu, na nowo ukierunkował chrześcijaństwo ku przyszłości, Bożej przyszłości, wykraczającej poza historię, lecz również w niej zakorzenionej. Ten ładunek nadziei, który w pewien sposób został zawłaszczony przez marksizm oraz ideologię postępu, słusznie oddał on chrześcijaństwu. W ten sposób przywrócił nadziei jej autentyczne oblicze, aby móc przeżywać dzieje w duchu "adwentu", osobistej i wspólnotowej egzystencji skierowanej na Chrystusa, w którym wyraża się pełnia człowieka i spełnienie jego oczekiwań sprawiedliwości i pokoju.
Zawsze uderzał mnie i budował przykład jego modlitwy: zanurzał się w spotkaniu z Bogiem, pomimo rozlicznych trudności jego posługiwania. A potem świadectwo jego cierpienia: Pan pozbawiał go stopniowo wszystkiego, lecz on pozostawał skałą, zgodnie z wolą Chrystusa. Jego głęboka pokora zakorzeniona w intymnym zjednoczeniu z Chrystusem, pozwoliła mu dalej prowadzić Kościół i dawać światu jeszcze bardziej wymowne przesłanie, i to w czasie, gdy topniały jego siły fizyczne. W ten sposób doskonale zrealizował on powołanie każdego kapłana i biskupa: bycia jednym z Chrystusem, z Tym, którego codziennie przyjmuje i ofiaruje w Eucharystii".
Posłuchałam bardzo już stareńkiego papieża Benedykta i popatrzyłam na portret beatyfikacyjny Jana Pawła II – fantastyczne zdjęcie oddające energię, humor i refleksję, które łączył w sobie nasz Papież (zawsze pisany przeze mnie dużą literą). Najwyższa pora dla mnie by zgłębić Jego nauki. Bo dotychczas dostarczał mi wzruszeń, płakałam zawsze ze wzruszenia podczas papieskich pielgrzymek, niezależnie czy to było w domu przed telewizorem czy na placu wśród setek tysięcy ludzi. Dzisiaj też mi się łza w oku zakręciła i chciałabym jeszcze raz pomodlić się przy grobie Papieża, a to naprawdę nie jest trudne, wystarczy trochę chęci i mniej skąpstwa.
A propos wspomnień to kiedy biskup Jarecki odprawiał dzisiaj mszę dziękczynną na pl. Piłsudskiego, popatrzyłam na Metropolitan i uświadomiłam sobie, że kiedy na tym samym placu Jan Paweł II ogłaszał błogosławionymi kilka osób, tego budynku nie było, było za to tysiące ludzi, i że podczas opuszczania placu po bardzo długiej mszy omal nas, czyli mnie, mojego syna i synów siostry, nie stratowano. Dzisiaj nie było takiego problemu. A biskup Jarecki mówił, że wiara to teraźniejszość, nie przeszłość nie przyszłość, ale teraźniejszość!
A propos teraźniejszości, kiedy skostniała z zimna docierałam do domu, zobaczyłam wysokiego człowieka w sutannie z bardzo niskim mężczyzną ubranym po cywilnemu, obaj przecięli Aleje Solidarności na poziomie ulicy Schillera. Duchowny dostrzegł chyba moje zdziwienie, uderzył się w piersi, mówiąc „mea culpa”, wymieniliśmy grzecznościowe uwagi o chęci jak najszybszego dotarcia do domu i niebezpieczeństwie wynikającym z łamania przepisów drogowych. Duchowny dociekał jeszcze czy byłam na mszy. Byłam, ale szłam zgodnie z przepisami. Biskup też człowiek…

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Klata kazał zatańczyć Marsz żałobny

Około północy, kiedy wracałam z "Trylogii" Jana Klaty z Teatru Polskiego, rocznica wciąż trwała. Przed Pałacem Prezydenckim nieliczna już grupa ludzi z krzyżami ciągle modliła się,religijny śpiew niósł się wśród odgłosów zbieranych przez służby porządkowe metalowych rusztowań podestów, przed pałacem i w kilku miejscach na chodniku płonęły tysiące zniczy.
W taki dzień nowego znaczenia nabrał fragment przedstawienia Teatru Starego, taniec w rytm Marsza Żałobnego. Klata robił to przedstawienie w 2009 roku, warszawiacy nie obejrzeli go w zeszłym roku, bo ubiegłoroczne Warszawskie Spotkania Teatralne zostały odwołane z powodu żałoby narodowej. W tym roku 4,5-godzinne dwa przedstawienia wypełniły salę Teatru Polskiego i niewiele osób nie dotrwało do końca. Fantastyczna Anna Dymna w roli Hajduczka i znakomity Pan Wołodyjowski, nie znam tego aktora, ale świetnie pasował do tej roli. Globisz też nie zawiódł. Byłam pełna podziwu dla aktorów, tyle godzin grać. Reżyser wprawdzie zadbał o nich:), podstawowym elementem scenografii były bowiem szpitalne łóżka ustawione w kaplicy z amboną i obrazem Matki Boskiej Jasnogórskiej. O damsko-męskich sprawach było najwięcej wątków z Sienkiewicza, z seksualnym podtekstem, trochę o polityce, polskiej naiwności, trochę o opilstwie, wbrew scenografii niewiele o wierze. No chyba, że tak potraktować wątek Azji Tuchajbejowicza, z niezbyt wyszukanym dowcipem, o pożytkach z przejścia na chrześcijaństwo, którym ma być możliwość picia wina. Bałam się nudy, ale reżyserowi udaje się utrzymać widza w ciekawości, co też jeszcze on wymyślił na temat Trylogii.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Rocznica czyli Polak potrafi:)




Przed Pałacem Prezydenckim stoją uzbrojeni po zęby, choć na miękko czyli gumowo, policjanci. Za nimi równo poukładane tulipany i znicze. Zwolennicy spontanicznego oddawania czci znaleźli sobie inne miejsce, wykorzystali wystawę fotografii przed kinem Kultura.

Rocznica cd.




sobota, 9 kwietnia 2011

Chciałabym zapalić znicz przed Pałacem Prezydenckima

Poddałam się jednak atmosferze wspomnień, ale własnych. Zajrzałam do wpisów z kwietnia zeszłego roku, obejrzałam kilka fragmentów filmu Ewy Ewart "W milczeniu" - robią wrażenie. Ale najbardziej zaskoczyła mnie własna myśl, że chciałabym jak przed rokiem zapalić znicz najpierw biskupowi Płoskiemu w katedrze polowej a potem przed Pałacem Prezydenckim!

piątek, 1 kwietnia 2011

Prima aprilis w Warszawie:)

1 kwietnia, wiosna wygania z domu. Na stołecznych ulicach pełno ludzi. Młodych roześmianych, przytulających się i całujących, i tych dojrzalszych też nie ukrywających uczuć. W ogródku kawiarnianym na Nowym Świecie dwie czulące się do siebie lesbijki skłaniają przechodzących do niezbyt wybrednych komentarzy. A parę ulic dalej w ten a nie inny weekend,rozpoczął się w Kinotece LGBT Film Festival, organizatorzy zachęcają do obejrzenia 10 filmów gejowskich.
Oj, zmieniła się Warszawa. Kultową Skarpę, w której oglądałam najlepsze światowe filmy zastąpiła rezydencja Foksal, brzydki budynek i bez wdzięku, choć mieszkania i lokale będą na pewno horrendalnie drogie. A propos, wyczytałam dzisiaj, że metr mieszkania przy Mokotowskiej 56 kosztuje 36 tys. zł, za całe mieszkanie, które jest duże trzeba zapłacić ponad 8 mln zł. Nie napisali czy to nowy budynek czy kamienica z mieszkaniem po jakimś towarzyszu:)
Foksal też odmieniona, nie ma CAF-u do którego biegałam po "szmaty", nie ma księgarni PIW-u, wszędzie za to są knajpy i to całkiem przyjemnie wyglądające i pełne ludzi. Taka nowa Warszawa wygląda bardziej europejsko. Choć trzeba oddać sprawiedliwość historii, że Foksal była zawsze ulicą knajpianą ze słynną Kameralną w wersji normalnej i dla ubogich. Do dziś pamiętam dwie kompletnie pijane panny prowadzone przez jakiegoś mężczyznę, które wytoczyły się dosłownie z Kameralnej a była 9.00 rano. Ja oczywiście szłam do CAF-u po codzienny serwis fotograficzny, czarno-biały i na papierze. A jak bardzo chcieliśmy mieć zdjęcie kolorowe to potrzebne były właśnie "szmaty". I że też to wszystko pamiętam.
Kiedy się już ponapawałam piątkową atmosferą rozpoczynającego się weekendu, popodziwiałam fajnie ubrane dziewczyny i całkiem przystojnych mężczyzn, jeśli to byli cudzoziemcy to chodzili stadami , po kilkunastu głośno rechoczących, zrobiło się późno i w sposób naturalny udałam się do domu, nie oczekując już żadnych wrażeń i rozmyślając nad kryzysem i drożyzną, której nie mogłam dostrzec dzisiaj na spacerze, no ale pewnie tak bawi się ta część warszawiaków, która zawyża statystyki zarobków. A, że ceny idą w górę to fakt, pół litra mojego chudego mleka kosztuje już 2 zł 10 gr, a jeszcze niedawno kosztowało 1 zł 80 gr.
Wracajmy na Krakowskie, walcząc z pokusą zakupienia kolejnych czekoladek Wawela, nie bardzo zwracałam uwagę na otoczenie Pałacu Prezydenckiego, bo też niedawno tedy szłam na spacer i nic się nie działo. A tu niespodzianka, religijne śpiewy z wielkiego głośnika, drewniany krzyż, drugi ułożony z płonących zniczy, transparent z żądaniem przywrócenia krzyża. A obok tańczący w rytm pieśni chłopak. Obawiam się, że ta pałacowa żałoba nie skończy się nigdy, i na nic się zdadzą apele kościelnych hierarchów o polskiej tradycji rocznej żałoby.
No więc koła historii toczą się, na Foksal jak pili i bawili się tak piją i bawią się, a przed Pałacem Prezydenckim, jak stali tak stoją, tylko dlaczego z krzyżem.

wtorek, 29 marca 2011

Rekolekcje

Dzisiaj byłam na rekolekcjach w Katedrze. Ksiądz - paulin mówi do bólu prosto, na tzw. chłopski rozum, wzbudza tą łatwością i jednoznacznością sądów sprzeciw ale trafia do słuchających. Dlaczego młodzi, kochający się katolicy powinni wziąć ślub - bo są ochrzczeni - a małżeństwo to jest sakrament. To tak jak ja bym odprawiał mszę nie mając święceń kapłańskich - porównał. Małżeństwo to wspólna droga do Boga. Mąż powinien kochać swą żonę bardziej niż dzieci, podobnie żona. Bo miłość do dzieci jest naturalna, miłość do współmałżonka trzeba pielęgnować. Matka powinna uznać, że dla dorosłych dzieci najważniejsza jest żona czy mąż a nie rodzice, którym należy się szacunek, ale nie mogą ingerować w życie dorosłych dzieci. Mężczyzna powinien odpowiadać za rodzinę. Nie możemy bać się potomstwa. Czego potrzeba dzieciom - miłości rodziców a nie drogich zabawek, markowych ciuchów itd. Jak pielęgnować uczucie: rozmawiać, spierać się, wybaczać sobie nawzajem, ale jak raz się wybaczy, nie wypominać potem wybaczonej winy.
Jak się słucha tak niby banalnych stwierdzeń, można odzyskać pewien spokój ducha zniszczony całkowicie przez zrelatywizowany dzisiejszy świat.

niedziela, 27 marca 2011

Tusk spisał się karygodnie!? Raczej Meller, Kukiz itd.

Spisał się karygodnie - taką figurę stylistyczną umieścił w jednym z pytań instytut badawczy w sondażu o Smoleńsku. Na pytanie, o ocenę działań rządu Tuska w sprawie katastrofy smoleńskiej jeden z wariantów odpowiedzi do wyboru brzmiał tak "spisał się karygodnie, wykazując się złą wolą i złymi intencjami". Nie wiem na czyje zamówienie ten sondaż był przeprowadzany, ponieważ ankieter nie udzielił mi odpowiedzi na to pytanie, ale ileż słychać w tym sformułowaniu zacietrzewienia, które autorowi odbiera rozum językowy. Ale samo sformułowanie "spisać się karygodnie" ma szansę zrobić karierę. Wczoraj obejrzałam w internecie zapis spotkania premiera Tuska, z Marcinem Mellerem, Pawłem Kukizem, Zbigniewem Hołdysem i Tomaszem Lipińskim czyli z czterema zbuntowanymi przeciwko premierowi celebrytami. Poza Hołdysem, panowie używali w czasie spotkania dużej ilości wazeliny (swego czasu było bardzo modne określenie "wchodzić w d... bez wazeliny" oznaczające interesowne lizusostwo). Tusk na ich tle błyszczał niczym gwiazda poranna. Zastanawiam się czy cały ten bunt celebrytów nie był wymyślony i zrealizowany przez PR-owców Pana Premiera. Dziwnym trafem zbuntowani stawiali premierowi banalne zarzuty powtarzane przez co drugiego Polaka. Nie wiem czy to przypadek czy ustawka czy niedostatki wiedzy muzyków? Jeśli zaplanowana akcja to gratuluję, bardzo udana. A celebryci nawet nie musieli w niej świadomie uczestniczyć, mogli po prostu zostać zmanipulowani, mówiąc wprost - podpuszczeni. Liczba mnoga w tytule tego spotkania jest zupełnie nieuzasadniona (Drugie śniadanie mistrzów!), mistrzami panowie oponenci się nie okazali.