poniedziałek, 2 maja 2011

Czy Polonia to teatr?

Obejrzałam w zeszłym tygodniu nowy spektakl w teatrze Polonia Krystyny Jandy pt. „Ojciec Bóg”. Byłam kompletnie zaskoczona, ponieważ o spektaklu przeczytałam mniej więcej tyle: "Ojciec Bóg" to ironiczna sztuka o ojcowskiej miłości. Rewelacyjny, wzruszający tekst mówi o rzadko podejmowanym przez twórców temacie: relacjach między ojcem a synem. W roli tytułowej występuje Marcin Perchuć, aktor Teatru Montownia, a muzykę skomponował Wojciech Waglewski.
Temat fajny, aktor fajny, muzyka powinna być znakomita, no i Janda i są bilety, nad czym się zastanawiać, idziemy. Po 70 minutach wyszliśmy z teatru zadowoleni i z mocnym postanowieniem zgłębienia informacji o spektaklu. No bo okazało się, że rzecz jest rzeczywiście o relacjach ojca i syna, tylko jest jeden drobny szczegół: ojciec nazywa się Bóg, syn Jezus a treścią sztuki wydarzenia Nowego Testamentu.
Jak wyczytałam sztuka jest częścią kultowego już projektu artystycznego, który rozgrywa się jednocześnie na Facebooku, gdzie stał się fenomenem i śledzi go ponad 10 000 osób. "Ojciec Bóg" to projekt, który powstał dzięki sile przyjaźni i determinacji twórczej grupy artystycznej Beobachter (na beobachter.pl jest tylko informacja o spektaklu, kiedy jest i gdzie grany i zero innych informacji).
Próbka z Facebooka: Pytacie mnie, jak zaistniałem na Facebooku i co tu robię od kilku miesięcy. Zwyczajnie, jak każdy - postanowiłem się pozwierzać, zaraz po tym, jak dowiedziałem się że zostanę ojcem. Przepraszam, Ojcem.
Wtedy właśnie Duch Święty mi powiedział, że nawiedził Marię i że nabroił i żebym szykował się na potomstwo. Ja i Duch to niby ta sama osoba, ale jednak jakoś ja nie miałem tej przyjemności, żeby poznać Marię.
Potem było klasyczne wyparcie: jak ja się w tym ojcostwie odnajdę. Miałem to w planach (kiedyś), ale dlaczego teraz? Jest dużo roboty na świecie, niedokończone partie galaktyk i co ona sobie myśli: że jedną ręką będę kończył galaktykę, a drugą zmieniał pieluchę? Ale Duch mnie zaczął przekonywać, że on i ja to to samo, żebym się nie wypierał, że tylko ja nie mam dziecka, a wszyscy inni to już mają. Tak więc honorowo się przyznałem. I nagle uświadomiłem sobie, że się zmieni całe moje życie, że teraz będę musiał uważać, bo dziecko przecież powtarza, tłumaczyć trzy razy to samo, zamiast puścić z dymem Sodomę i Gomorę. Ta Sodoma to się Marii najbardziej nie podobała, bo to podobno zły przykład dla dziecka. Zacznie mrówkom małe Sodomy robić i będzie plaga much. A potem jeszcze przypomniałem sobie Bogów, których obalałem (np. za czasów Jozjasza), że synowie często dziedziczyli moce. To dobrze, zawsze pomoc w gospodarstwie się przyda, bo Duch fruwa pod postacią gołębicy i nie zmywa. Ale też niedobrze, bo synowie często występowali przeciw ojcom! Biedny Uranos, biedny Kronos, choć ateiści. A w dodatku na te depresyjne myśli nałożyła się przykra konstatacja, że Maria niestety nie ma matury, a próbuje się wymądrzać. Wiedzieć lepiej i trzymać stronę Ducha, tę pacyfistyczną. Że ja za często wybucham gniewem i że to może szkodzić dziecku. To niech mnie nie irytują! Maria zaczęła chcieć, żeby z nią chodzić na imprezy, bo koleżanki jej nie wierzą, a poza tym o co chodzi, że ja ciągle w delegacji, jak jakiś pracoholik. I że na narodziny chce mieć jakąś piękną gwiazdę, żeby jej zrobić. I że ona chce być kiedyś królową jakiegoś kraju, może być na północy. Znalazłem taki, że jej się odechce. Na razie Duch zaproponował, że skoro my mamy robotę, to może by jej załatwić jakieś łagodne towarzystwo, jakiegoś ekologa, co lubi drzewa, zabierze ją na wycieczkę do Egiptu i wystruga jej piszczałkę, żeby się czymś zajęła. A ona teraz dawne pisma studiuje i łapie za słówka, że raz stworzyłem kobietę jako drugą, z żebra, a raz po prostu kobietę i mężczyznę jednocześnie, z gliny. Po co jej to? Przecież nie mogę powiedzieć, z czego naprawdę człowieka zrobiłem, ale to chyba widać... Dalej spowiadam się na bieżąco, więc polubcie stronę i zaglądajcie tu.
Spektakl jest właśnie w tym stylu a właściwie nie spektakl a monodram. To kolejne przedstawienie u Jandy, po dwóch Maternach, pozbawione prawie scenografii i kostiumów. Bardzo ciekawy biznesowo pomysł, rentowność powinna być znakomita. Przypomniała mi się pewna rozmowa sprzed prawie dwóch lat, kiedy zachwycałam się teatrem Jandy, żona krytyka teatralnego z oburzeniem stwierdziła, że Polonia to żaden teatr, przynajmniej tak twierdzi jej mąż krytyk. Pierwszy czy drugi spektakl może zachwycać, ale po x-spektaklu w Polonii, zwłaszcza jeśli w międzyczasie odwiedziło się tradycyjny np.Teatr Polski, zaczynam rozumieć co ów krytyk miał na myśli.
Zostawmy jednak temat teatru Jandy, bo to ucieczka od tematu głównego czyli dla mnie trudności z interpretacją spektaklu. Nie wiem czy powinnam się jako katolik oburzać, ale nie odczuwałam oburzenia. Lubię zabawy z tekstem, swoiste grepsowanie, zabawy z obiegowymi opiniami, odwoływaniem się do zjawisk mainstreamowych a czasami młodszym osobom nieznanym i akurat w tym spektaklu nie brakowało takiej zabawy słownej.
Skąd pomysł na wykorzystanie Biblii, możliwości jest kilka: chęć poszokowania; autentyczne zainteresowanie Pismem Świętym i próby interpretacji do dzisiejszych warunków; czysty przypadek, ktoś wpadł na pomysł, ktoś podchwycił i tak wyszło bez filozoficznych podtekstów. Nie wiem co by na ten spektakl powiedzieli księża, postaram się dowiedzieć.
Bardziej interesujący jest odbiór tego spektaklu. Dwojgu młodym ludziom z którymi oglądałam spektakl bardzo się podobał, ale nie wiem co im się dokładnie podobało. W dzień po naszym spektaklu odbyła się tzw., medialna premiera Ojca Boga (proszę zwrócić uwagę na inwersję słów), ale z informacji na Pudelku dowiedziałam się tyle o spektaklu, ze była na nim Anna Mucha, która się zbyt opaliła chyba w Izraelu. Na dodatek Pudelek nazwał spektakl "Ojciec i Bóg", no ale Pudelek to nie jest miejsce na recenzje teatralne:)Nie przypuszczam też by Ania Mucha w Izraelu specjalnie przygotowywała się do obejrzenia "Ojca Boga". Ziomecki napisał , że ten spektakl to przełom w polskim teatrze. Przełomu to ja nie widzę, chyba że mówimy o rentowności spektaklu - to może być przełom.
Wracam jednak do zmagań z przesłaniem spektaklu, można tak powiedzieć: jest to przykład wielkiej zarozumiałości człowieka, który uznał, że jest równy Bogu. Albo trochę inaczej, skoro Bóg nas stworzył na obraz i podobieństwo swoje, to przykładam swoje problemy , przeżycia, rozterki do Boga jak do wzorca i sprawdzam siebie, jak przystaję do nich. Problem tylko w tym jak definiuję ten wzorzec. Albo jeszcze inaczej, jest tekst znany prawie wszystkim, to można się nim pobawić, traktując Pismo Święte jak mity greckie czy rzymskie, po prostu jak utwór literacki.
A jakie przesłanie niesie spektakl - ojciec czeka na sukces syna, nawet jeśli zupełnie się z nim nie zgadza, w ujęciu boskim oznacza, że codziennie odkłada koniec świata, choć nie wierzy w zwycięstwo miłości i dobroci głoszone przez syna. A może mu się uda? I jest to bardzo optymistyczne przesłanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz