czwartek, 16 sierpnia 2012

Z Amber Gold niektórym fajnie było

Pamiętam bezpieczne kasy Grobelnego, potem głośno było o piramidzie Madoffa, teraz mamy Amber Gold - zbierają się różne ciała, premier Tusk mówi o braku rozumu urzędników, ci co brali od niego pieniądze czują się zawstydzeni, prasa i inne media zyskały na Amber Gold ponad 61 mln zł, ZOO w Oliwie 1,5 mln, kasztor też spore pieniądze. W ogóle w Gdańsku fajnie było z Amber Gold, syn premiera Tuska też coś u Plichty zarobił, prezydent Adamowicz chwalił się prężnym młodym biznesmenem co to tanie latanie im załatwił. Pech chciał, że ktoś pogrzebał gdzie nie powinien i ludzie, bezmyślni a chciwi, przestraszyli się i postanowili odzyskać swoje pieniądze. Mają oczywiście do nich prawo, ale wypowiedzi w stylu: sprawa Amber Gold podważa zaufanie obywateli do państwa. ( Taką opinię wyraził w radiowej Jedynce były minister finansów i były szef Komisji Nadzoru Finansowego, Stanisław Kluza. Jego zdaniem, państwo powinno wystąpić z inicjatywą wobec osób poszkodowanych przez Amber Gold) jest dla mnie śmieszna. Nie przypominam sobie by podobne opinie wyrażano, kiedy tysiące ludzi straciło w 2008 roku dużą część swoich oszczędności w funduszach inwestycyjnych. Dlaczego wtedy nikt nie rozdzierał szat? A czy bardziej moralne było namawianie przez pracowników banków starszych ludzi, by przenosili oszczędności swojego życia z lokat do funduszy inwestycyjnych, kiedy jednostki tych funduszy osiągały szczytowe ceny? Dlaczego nikt nie prowadził wówczas kampanii informacyjnej, by wytłumaczyć tym osobom, że nie są ofiarami oszustwa a cykli rynkowych oraz pracowników żądnych premii? Że powinni poczekać na powrót koniunktury rynkowej. Tracili po kilkadziesiąt tysięcy.
Sprawa Amber Gold wskazuje na konieczność edukowania Polaków w systemie działania rynków finansowych. Natomiast zupełnie czym innym jest sprawa Plichty, jako takiego, wszyscy się zadziwiają dziś  jak człowiek z wyrokiem mógł zasiadać we władzach spółek i być ich założycielem. Widać nie bardzo orientują się w Polsce prowincjonalnej. Kto miał niby powiedzieć, że król jest nagi, skoro pracował dla niego syn premiera, prezydent Gdańska wychwalał go pod niebiosa porównując do Wałęsy, a sam Plichta dał pieniądze na film o Wałęsie; wspomagał klasztor - ile jeszcze potrzeba certyfikatów wiarygodności. Musiałby to być bardzo odważny urzędnik, by wystąpić przeciw Plichcie. 

środa, 15 sierpnia 2012

Nowa doniczka a ja stara

Słuchałam wczoraj  w Tok-Fm rozmowy  z prof. Zbigniewem Mikołejko, religioznawcą i filozofem z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, panowie rozmawiali również o starości. Na mnie największe wrażenie zrobiło wyznanie profesora, że jego potrzeby materialne wcale nie zmalały z wiekiem, co sugerował dziennikarz a wręcz odwrotnie, bardzo się cieszy np. z rzeczy, które kupuje do domu, ostatnio nabył np. serwis na 12 osób - jest nim zachwycony i poświęca mu wiele uwagi.  Jeszcze kilka miesięcy temu pewnie nie zwróciłabym uwagi na tę wypowiedź i puściłabym ją mimo uszu. Nie teraz, kiedy każda najdrobniejsza rzecz kupiona do mieszkania sprawia mi radość. Zupełnie odwrotnie jest z ubraniami, w ogóle mnie nie interesują. Nowy garnek, patelnia itd. itp. to jest to!
Nic w tym złego, choć może wyglądać na dziwactwo u osoby, która nie zaczyna przecież nowego życia. Ale jak się na tym zastanowić to kryje się pod tym dość prosty mechanizm rozumowania. Łatwiej poddać mieszkanie liftingowi niż samą siebie. Z wielkim więc zapałem myję codziennie w kuchni podłogę, bo jest biała, wycieram płytę indukcyjną itd. Mieszkanie po remoncie jest mi w stanie zapewnić front robót porządkowych na co najmniej dwie godziny dziennie i może ten niezamierzony efekt ma sens, bo kiedy przestanę pracować będę miała zjęcie w domu. 
Na razie kupiłam nową doniczkę dla mojego baobaba, nie był przesadzany od 2003 roku a tak zbiedniał,  że zrobiło mi się go naprawdę żal. Nie wiem jaki będzie efekt tego przesadzenia dlatego zrobiłam zdjęcia by móc porównać co się stanie z nim po tym przesadzeniu. Jego "dziecko" wydaje się dochodzić do siebie po trudach remontowych przestawiań.
A wracając do rozmowy z prof. Mikołejko, sądziłam z wypowiedzi, że ma co najmniej z 80 lat a tu z Wikipedii wynika, że 61. I jeszcze jeden cytat z profesora: Kiedyś trafiłem na imprezę z okazji 60-lecia kogoś znajomego. Nagle zaczęła grać głośna muzyka i ludzie, mający po 60-70 lat, zaczęli się zachowywać, jak wtedy, gdy mieli lat 20-30. Uciekłem.
Dlaczego to jest żałosne? Oni opanowali pewne gesty, sposoby bycia w sytuacjach zabawy, kiedy mieli lat 20. Pojawia się straszny rozziew, między wyuczonymi wtedy zachowaniami, a tą fizycznością, którą reprezentują teraz. Próba powrotu do tego, co było ongiś... Nie mam nic przeciwko tańcom starszych ludzi. Ale chodzi o to, żeby znaleźć rozrywki adekwatne do tej cielesności.
Próby ubierania się jak młody człowiek, kiedy się jest człowiekiem starym, ostre makijaże, zbyt mocne odsłanianie ciał... Mnie to najzwyczajniej w świecie razi. Nie pracujemy nad sposobami bycia, językiem, także językiem ciała, rozrywkami, które byłyby dla ludzi starych czy starzejących się. Nie ma pomysłu na ten świat.

Może jednak mój pomysł na ten czas nie jest najgorszy?
PS. Nie wiem dlaczego po zmianach w Bloggerze zdjęcia, pomimo ich  poprawnego ustawienia, przekręcają się do stanu pierwotnego po wyeksportowaniu ich do bloga.