czwartek, 21 sierpnia 2014

Prześpij się pod kościotrupem czyli nowość w Ikei

Zajrzałam na nowości Ikei i takie cudo znalazłam. Komplet pościeli.  Dobrych snów!

niedziela, 15 czerwca 2014

Wolność słowa na Mysiej

Jest wolność słowa to trzeba z niej korzystać!!!

Afera taśmowa czyli co ja bym chciała usłyszeć

Bardzo chciałabym usłyszeć te ch... i k..., które fruwają po gabinecie premiera niczym mucha robacznica. "Pieprzona Rada Polityki Pieniężnej" w wykonaniu prezesa Marka Belki okazałaby się wobec tych przekleństw mową salonową. A tak a propos to Marek Belka ma niewyparzony język, ale członkowie RPP mają prawo poczuć się urażeni. Coś mi się wydaje, że tę Belkę trzeba będzie usunąć. Wracając do gabinetu premiera to z wielką ciekawością czekam na to jaką linię obrony zaprezentuje jutro Tusk. Ale jeszcze bardziej ciekawa jestem tego czego nie usłyszę czyli procesu wypracowywania strategii potaśmowej.
Na razie mamy oświadczenie NBP, w którym twierdzi się, że spotkanie w restauracji "Sowa i przyjaciele" odbyła się z inicjatywy prezesa Marka Belki. To wskazuje w którym kierunku pójdzie prawdopodobnie linia obrony, byłabym zdziwiona gdyby Tusk podał się do dymisji. Raczej będą kozły ofiarne. Ale w polityce wszystko jest możliwe a myśl jest wolna więc można również założyć , że cała afera taśmowa odbywa się pod kontrolą władz. Nie na darmo obejrzałam House of Cards.
No i oczywiście chciałabym usłyszeć kto nagrywał, są już teorie, że to spisek rosyjski, że to robota ludzi OFE , ludzi służb specjalnych, którzy nie lubią ministra Sienkiewicza - gdybań wiele a na prawdę pewnie się nie doczekamy.

PS. Mucha robacznica to wielka natrętna mucha a kojarzy mi się z gabinetem premiera w którym urzędował wówczas Cimoszewicz. Mucha latała nad stołem przez ponad godzinę, no ale wtedy było mniej higienicznie, ale może trochę zdrowiej.

niedziela, 8 czerwca 2014

Piknik "Wyborczej" czyli Jan Peszek przed.....

Jan Peszek miał trudne zadanie by w prawie godzinnym monologu utrzymać zainteresowanie widza Pikniku Kulturalnego Gazety Wyborczej.
W Królikarni zjawiło się kilka tysięcy ludzi, mnóstwo młodych osób, z małymi dziećmi. Tak się zastanawiałam ilu z nich kupuje i czyta Wyborczą, która stanowczo ma za sobą najświetniejsze lata a nakład i przychody Agory systematycznie a i drastycznie spadają. Ale to w tym momencie nie jest najważniejsze, bardziej do zastanowienia jest inne zjawisko - potrzeba spotkania się na żywo, w realu a nie wirtualnie. Widziałam grupy znajomych, którzy umówili się właśnie na pikniku.Ale to żadna odkrywcza obserwacja. Taką potrzebę mają rolkarze, którzy spotykają się pod Kopernikiem na wspólne przejazdy, rowerzyści z Masy Krytycznej i wiele innych grup.
Można pogratulować Gazecie frekwencji. Na brak zainteresowania nie narzekali też restauratorzy. Rekordy bił tort bezowy Smaków Warszawy(!)

środa, 4 czerwca 2014

Taniec Wolności zakończony

Było bardzo przyjemnie, twierdzi TOKFm. Nie było nieprzyjemnie, ale poza żywymi reakcjami na słowa Obamy, bo miło było usłyszeć, jak nas chwalił i doceniał rolę Polski, było raczej drętwo. Obama mówił bardzo dobrze, umie nawiązać kontakt z publicznością. Słuchałam go po raz pierwszy na żywo i wcale się nie dziwię, że potrafił porwać Amerykanów w 2008 roku. Co do treści, to wypowiedzą się komentatorzy. Powiedział to co chcieliśmy i mieliśmy usłyszeć: Polska nie pozostanie sama. Ale takie zapewnienia to już słyszeliśmy.... Jestem bardzo ciekawa komentarzy Putina i dalszego rozwoju sytuacji na Ukrainie.
Nasz prezydent mówił ładnie, w dobrym  stylu. Jeśli mówimy o braku innowacyjności  jako największego problemu naszego kraju to porównanie przemówień prezydentów Komorowskiego i Obamy, oczywiście w przenośni, wyjaśnia dlaczego tak jest. Nie o to chodzi co obaj mówili, bo jeden i drugi powiedział mniej więcej to samo, ale jak mówili. Różnica osobowości, doświadczeń, stylu.
Mnie zabrakło prawdziwego entuzjazmu na Placu Zamkowym. W tym samym miejscu widziałam niedawno korwinowców a wcześniej kibiców chyba Legii, ile w jednych i drugich było entuzjazmu. Dzisiaj na Placu Zamkowym entuzjazm rozpierał Ukraińców, których przyjechało bardzo wielu. Może to jest też wytłumaczenie tego braku entuzjazmu, ale koło mnie stało dwoje starszych Anglików, Niemiec i Polka z Izraela. To niby dlaczego mieli być entuzjastyczni, oni przyszli posłuchać Obamy a potem sobie poszli zwiedzać dalej Warszawę. Na placu było bardzo dużo młodzieży, ale to wynikało chyba ze sposobu dystrybucji zaproszeń. Warto wyjaśnić, że pod Kolumną Zygmunta było prawie pusto a ludzie tłoczyli się wokół pustego placu, ponieważ na ogrodzony barierkami plac wpuszczano przez bramkę tylko osoby z zaproszeniami. Natomiast bardzo dobrze rozwiązano tłumaczenie przemówienia Obamy, na telebimach było wyświetlane polskie tłumaczenie. I gdyby nie idioci z Greenpeacu, którzy na czas przemówienia Obamy rozwinęli wielki transparent, który całkowicie przesłonił telebim, byłoby wszystko w porządku. Nikt im nie zwrócił uwagi, bo to Polska właśnie. Ale nie ma co narzekać, było miło. Taniec Wolności mamy za sobą i dobrze, choć mogę powiedzieć, że był udany.
A to parę zdjęć, ale żadnego ciekawego.
I już koniec, VIP-y szukają swoich limuzyn. Jeden, taki znany, to był tak zdenerwowany, że nie mógł wybrać numeru telefonu kierowcy.


A tym się nie udało włączyć w Taniec Wolności (skarpa przy ulicy Miodowej).

wtorek, 3 czerwca 2014

Wolna... 25 lat... 2 czerwca 2014 Warszawa

Krakowskie Przedmieście o 22.00 - na Placu Zamkowym trwają prace budowlane nad sceną dla głów państwowych.

W katedrze właśnie zakończył się koncert chóru z Nevady. Fantastyczny głos młodego człowieka - blondyna z lokami pierwszy od prawej w drugim rzędzie.
Marszałkowska, godz. 16.00 - giełda życzy nam dobrych inwestycji z okazji 25-lecia. Ciepło je przyjmą babcie wrobione w fundusze w 2007 roku. Brakuje mi życzeń od OFE!
Dzielnie się budujemy - metro na finiszu, już widać stację Świętokrzyska
No i nawet płoty mamy w narodowych barwach.


Dla  zainteresowanych. Atlanta Boy Choir założył Fletcher Wolfe w 1959 roku. Od tego czasu chór stał się jedną z wizytówek kulturalnych miasta Atlanta. The Atlanta Boy Choir obok Coca-Coli był uważany za najbardziej rozpoznawalny znak towarowy miasta Atlanta. Zespół koncertował niemalże na całym świecie w najbardziej prestiżowych salach koncertowych, katedrach i innych wspaniałych miejscach oraz na międzynarodowych festiwalach muzycznych. Chór pięciokrotnie występował w Watykanie dla Jana Pawła II. Prezydent Jimmy Carter zaprosił zespół do występu podczas swojej inauguracji i było to jedno z wielu zaproszeń na koncert w Białym Domu. Chór często współpracował z Atlanta Symphony Orchestra. Od początku istnienia w chórze śpiewały tysiące młodych ludzi, dla których współpraca artystyczna często przekształciła się w prawdziwe braterstwo. Zespół nagrywał płyty, za które otrzymał wielkie uznanie w tym również nagrodę GrammyAward

środa, 14 maja 2014

Tak jest w parku ładnie


Ogród Krasińskich otworzyli
A to płonąca Warszawa - zdjęcia  robione o godz. 19.00



Kto załatwił wizytę Tuskowi u Franka czyli Palikot i jego kompania chcą uwolnić Polskę od krzyża

Byłam na spotkaniu z Januszem Palikotem w warszawskim Empiku. Promował książkę "Uwolnić Polskę od krzyża". Przyznam, że idąc na spotkanie nie wiedziałam co będzie promowane. Książki nie kupiłam i nie wzięłam autografu - teraz trochę żałuję, bo autorem wywiadu z Palikotem na tytułowy temat jest ceniony przeze mnie swego czasu Cezary Michalski. Książki jak jasno wynika z powyższych uwag nie czytałam i nie mam zamiaru pisać na jej temat. Wiem natomiast co Janusz Palikot opowiada na jej temat. A robi to dobrze,  pod publikę (w Kościele wszystko jest za pieniądze, każdy sakrament a proboszczowie każą brać ludziom pożyczki na kolędę - to na początek). Równie dobrze wygląda. Rzuca chwytliwe przykłady,  może człowieka zirytować ale i przekonać do swoich racji, jeśli popiera je opowieściami o proboszczach mających dzieci; o proboszczach wywieszających listę - grafik ludzi zobowiązanych do sprzątania kościoła itp. itd. . Ale jest bardzo nieuczciwy w swojej deklarowanej miłości do Polski i chęci jej naprawy. Opowiadanie, że jedyną drogą by Polska była bogata a Polacy żyli dostatnio jest uwolnienie naszego państwa od wpływów kleru oraz nałożenie na księży podatków, wycofanie się z subsydiowania Kościoła, usunięcie religii ze szkół itp. po prostu obraża człowieka myślącego i katolika, i niekatolika . Przedstawianie siebie jako człowieka naiwnego, którego światli księża namówili na wydanie 16 mln zł na wydawanie "Ozonu" - to już opowieści myśliwskie czy wędkarskie. Ostatnie pytanie jakie padło na sali brzmiało: "Janusz, powiedz kto załatwił Tuskowi spotkanie u Franka" (chodzi o audiencję u papieża Franciszka)!!!!  A zadał je mocno podstarzały mężczyzna udający młodzieńczy luz.
 Jeśli poważnie potraktować to co usłyszałam to należałoby zaprosić Palikota o godzinach 12.00 i 19.00 na ulicę Miodową do jadłodajni dla bezdomnych, którą prowadzą zakonnicy. Kilka domów dalej jest pałac arcybiskupów...
Dużo wiem o księżach pracujących na prowincji, ale również od kilku lat stykam się z kapłanami ze Starego Miasta. To różne style posługi kapłańskiej ale i wierni inni. Fakty z Palikotowych opowieści są prawdziwe, nieprawdziwe są wnioski i uogólnienia. Ale to już polityczna manipulacja, bo przecież chodzi , wbrew deklaracjom, że o zmianę Polski, o władzę. A w Polsce najlepiej się manipuluje ludźmi znajdując im wroga, bo jesteśmy tak przyzwyczajeni. Palikot go znalazł i podpuszcza naiwnych ludzi. Palikot ma też inny punkt ważny dla rozwoju Polski - walkę z penalizacją, na przykład ma pomysł, żeby zamiast karać pijanych kierowców leczyć ich - ale na ten temat nie wydał książki!
Jestem spokojna o przyszłość Kościoła, przetrwał przez wieki setki zawirowań. A marzenia ludzi by zyskać boską moc zawsze kończyły się klęską, patrz najnowsza produkcja s-f "Transcendencja" , bo nie łatwo być Bogiem.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Park Krasińskich czyli zbiór rzeczy zbędnych

Obiecują otworzyć w maju cały Park Krasińskich. Na razie można spacerować po części alejek i podziwiać... ławki, kosze na śmiecie, altanki, zabawki dla dzieci, stoliki do gry w szachy, kute i drewniane ogrodzenia kwietników i nowe nawierzchnie alejek, psy biegające wśród rachitycznych krzewów. No i gdzieniegdzie można zobaczyć też drzewa.
Szukam nowego miejsca na spacery. Źle się czuję w tym przemeblowanym parku, czuję się w nim jak w zagraconym mieszkaniu.

Słońce wschodzi nad stolicą


niedziela, 23 marca 2014

Za czym kolejka ta stoi, za Gierymskim

Panie porządkowe przeżyły dzisiaj w Muzeum Narodowym w Warszawie sądny dzień. A przynajmniej tak wyglądały. Ale po kolei. W ramach wychodzenia z pojodowego zniechęcenia do bywania gdziekolwiek, postanowiłam pójść na wystawę malarstwa Aleksandra Gierymskiego, tego od "Pomarańczarki". Na Gierymskim się nie znam, jak i na malarstwie więc chciałam skorzystać z propozycji muzeum i zwiedzić wystawę oprowadzana przez kuratorkę wystawy, dodam właśnie otwartej. Za pięć dwunasta byłam pod Muzeum Narodowym. I tu niespodzianka, słyszę: "Proszę wracać, tam jest kolejka na dwie godziny stania". Nomen omen znajomy z Ostrołęki przyjechał na wystawę. Podziękowałam za ostrzeżenie, i do muzeum poszłam, w przeciwieństwie do znajomego.
Kolejka rzeczywiście była, jak by powiedzieli młodsi ode mnie zajebista. Wyraziłam głośno swój zachwyt z tego powodu i ustawiłam się w kolejce do kasy. Stanie było całkiem przyjemne, trzy panie w dojrzałym wieku i jeden pan też mocno dojrzały "zaadoptowali" mnie do rodziny licząc na tańszy tzw. rodzinny bilet. Trochę się wystraszyłam, że najem się wstydu przy kasie, ale szczęśliwie jedna z zapobiegliwych pań , sprawdziła, że rodzina oznacza rodziców i trójkę dzieci. Nie kwalifikowaliśmy się, ostatecznie ze względu na posturę, mogło paść na mnie, ale pomysł upadł w przedbiegach i toczyliśmy dalej malarskie dyskusje, bo "przedsiębiorcza rodzina" była mocno w tej dziedzinie wyedukowane i utytułowana naukowo. No więc stoimy w tej kolejce do kasy już 30 minut a tam pani kurator opowiada innym o Gierymskim. Wreszcie mamy upragnione niebieskie kartoniki, szybko na piętro a tam druga kolejka do wejścia na salę (i tę sfotografowałam, ale po wyjściu z wystawy). No to czekam sobie znowu w miłym towarzystwie, tym razem studentki historii sztuki oraz hebraistyki i też ciekawie się rozmawia. Wreszcie portier w liberii wpuszcza nas na salę a tu miły chłód i tłum. Szybki rzut oka na obrazy i pędzę do pani kurator, jeszcze parę ciekawostek usłyszałam, resztę dosłucham w czwartek na wykładzie. A wystawa, ciekawa. Obrazy jak obrazy nie zrobiły na mnie wrażenia. Ciekawsze były niektóre szkice do obrazów od samych obrazów, np.Widok na Sekwanę czy postać ojca z obrazu Trumna syna. To dobry pomysł by pokazać jak powstawał obraz poprzez pokazanie szkiców. Zresztą przypomina to wycinanie fragmentów zdjęć. Mnie bardziej podobały się rysunki malarza zamieszczane w ówczesnej prasie  (druga połowa XIX wieku). Wystawa potrwa do 10 sierpnia więc każdy może ją sobie obejrzeć, a jak ktoś bardzo lubi Gierymskiego to może pojechać do Krakowa na wystawę jego brata Maksymiliana - moja "przedsiębiorcza rodzina" wybiera się.

Apartamenty Marymont

Wędrując po Warszawie można zobaczyć wiele... na przykład reklamę apartamentów Marymont. Zajmuje kilkaset metrów płotu, tylko czy za płotem są apartamenty!?! Wyglądają dość oryginalnie:)

niedziela, 23 lutego 2014

Pomodliliśmy się za Ukrainę i witaliśmy lutową wiosnę

Właśnie  zakończyła się msza za Ukrainę w warszawskiej archikatedrze. Na mszy była polska pierwsza para czyli prezydent Bronisław Komorowski z małżonką (PS.  Co by na te zydelki w carskim stylu powiedział papież Franciszek?).
Poczytałam trochę i posłuchałam o Ukrainie i mam wrażenie, że to początek a nie koniec problemu. Słuchałam Julii Tymoszenko na Majdanie. Najciekawsze było w przemówieniu to jak bezceremonialnie przerywano jej to wystąpienie apelami o pomoc dla człowieka, który zasłabł. Podobno wcześniej zawrócono ją w czasie drogi na Majdan, kiedy usiłowała skorzystać z innej trasy niż wszyscy. Może przesadzam ale nie jest wykluczone, że na Majdanie powstaje zupełnie coś nowego. Warto przypomnieć sobie niedawne ruchy oburzonych na Zachodzie. Będę obserwować  naszych sąsiadów. Czy w przyspieszonym tempie Ukraina przejdzie naszą polską drogę do Unii, czy pozostanie przy Rosji czy pojawi się trzecie rozwiązanie - to którego nie znamy.
W Warszawie natomiast zdecydowania pojawiła się wiosna.

sobota, 15 lutego 2014

Lodowe figury walentynkowe

U mnie w domu zaczęłam wiosnę, a na Placu Zamkowym rzeźbiono wczoraj w lodzie. I jedna z takich lodowych rzeźb została ustawiona przed kawiarnią. Skąd lód przy temperaturze około 7 stopni C. To proste - został przywieziony samochodem-lodówką. Widać zapatrzyliśmy się na Soczi, gdzie tysiące ton śniegu przechowywano od zeszłorocznej zimy, by teraz dostarczać go na trasy olimpijskie. Polak potrafi, ale Rosjanie jeszcze lepiej potrafią. Tegoroczny czy zeszłoroczny śnieg, mniejsza o to, mamy się  z czego cieszyć. Cztery medale złote to dużo! Cieszymy się wszyscy i ucichły wreszcie komentarze o podwójnych toaletach i oberwanych firankach w hotelach dla sportowców w Soczi.

czwartek, 13 lutego 2014

Justyna jest wielka czyli chodzenie na głowie a nie na nogach

Justyna Kowalczyk zdobyła złoty medal w biegu klasycznym na 10 km na olimpiadzie w Soczi. Wszyscy podziwiamy siłę woli zawodniczki, zgodnie, i nikt nie szuka dziury w tym sukcesie. Kontuzjowana zawodniczka potwierdza tylko jak wielka jest siła woli człowieka. Zawsze mówiłam, że chodzę na głowie a nie na nogach i wierzę, że jak czegoś się bardzo chce, to się to osiągnie.
A propos, dzisiaj jest 13. 

wtorek, 11 lutego 2014

Trynkiewicz - zabójca bohater czyli medialna afera z głupimi urzędnikami w tle

Słucham kolejny dzień relacji radiowych o wyjściu Trynkiewicza z więzienia i przecieram oczy a właściwie uszy ze zdziwienia. Ostatnio czytam dużo kryminałów więc akcje tajnych i mniej tajnych służb nie są w stanie mnie zaskoczyć. Ale co innego książka ( właśnie jestem w połowie "Dochodzenia" Hewsona - świetnie się czyta) a co innego rzeczywistość. A rzeczywistość wyraźnie skrzeczy. Nie wiem czy dowiemy się kto odpowie za znalezienie w celi Trynkiewicza rzeczy świadczących o jego skłonnościach pedofilskich, ale mnie to co się wydarzyło zawstydza. Wstyd mi za brak profesjonalizmu służb od których zależy funkcjonowanie naszego państwa.
A 10 lat temu obserwowałam podobną panikę. Internet jest wielki więc przypominam tekst z lokalnego tygodnika 2004 roku.
"Mija dziewięć miesięcy, od kiedy Wiesław C., "wampir z Baranowa”, mieszka w Ostrołęce. Wygasły już emocje i przerażenie ostrołęczan. Zawsze jednak zostaje pytanie, czy znowu dopuści się zbrodni?
Kilka tygodni temu do Ostrołęki przyjechał dziennikarz "Gazety Wyborczej”. Zbierał materiały do tekstu o seryjnych mordercach. Artykuł, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej”, przedstawia ich sylwetki. Przesłanie jest jedno - wszyscy bohaterowie materiału to dewianci, a tego rodzaju zaburzenia są najczęściej nieuleczalne.
- Wiem, że się zmieniłem - opowiada Wiesław C. - Przede wszystkim dlatego, że chcę być inny. Kiedy to zrobiłem, byłem gówniarzem. Dorosłem i miałem wiele czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Przypomnijmy, Wiesław C. pod koniec lat siedemdziesiątych brutalnie zabił i zgwałcił cztery kobiety na Mazurach. Dusił je, a potem odcinał piersi. Po sześcioletnim procesie, długotrwałych badaniach psychiatrycznych, skazano go na 25 lat więzienia. W grudniu 2003 roku, po odsiedzeniu całego wyroku, wyszedł na wolność. Wrócił do Ostrołęki, gdzie po tragicznych wydarzeniach przeniosła się jego rodzina.
Nie pracuje.
- A kto by mnie przyjął do pracy? - mówi. - Jak tylko wspomnę, że siedziałem, kończy się rozmowa. Nie mogę przecież tego ukrywać. Kłamać nie chcę.
C. przed pójściem do więzienia był kierowcą. W zakładzie karnym zdobył kolejne umiejętności - jest mechanikiem samochodowym, kucharzem. Do dziś Gerhard Drapiewski, dyrektor więzienia w Iławie, gdzie przez ostatnie kilkanaście lat C. odsiadywał karę, wspomina jego zdolności stolarskie.
- Różne rzeczy robiliśmy - wspomina C. - Meble kuchenne, pokojowe, kwietniki, boazerię... Jakbym teraz miał maszyny, to wszystko bym zrobił.
Ostrołęcka policja, od czasu kiedy C. tu mieszka, nie miała żadnych informacji o niebezpiecznych zachowaniach mężczyzny. Po pierwszej fali strachu i paniki, kiedy przerażone kobiety bały się wychodzić na ulice i wszędzie widziały mordercę, miasto się uspokoiło.
- Ja już nawet jestem zmęczony ciągłym zapewnianiem, że niczego nie zrobię - mówi rozgoryczony Wiesław C. - Na początku było najgorzej. Bałem się wychodzić z domu, tym bardziej że po mieście rozeszły się zdjęcia z moją podobizną.
W grudniu i styczniu zdjęcia C. były w wielu miejscach - kserowane, zamazane i mało czytelne. Do tego stopnia, że między wspomnianym zdjęciem a rzeczywistością była ogromna różnica. Trudno byłoby, patrząc na C. i na marne ksero, powiedzieć, że to ta sama osoba.
- Bez przerwy dzwonił telefon - opowiada dalej mężczyzna. - Dziennikarze stali się moim przekleństwem. Bo mieszkam z rodzicami i nie chcę, żeby to znowu przeżywali. Teraz się uspokoiło.
C. ma wielu znajomych, szczególnie na Warmii i Mazurach. Odwiedza ich. Czasem wyjeżdża na dwa, trzy tygodnie. Kiedy go spotykam, wygląda, jakby właśnie wrócił z urlopu - opalony, starannie choć sportowo ubrany. Zadbane dłonie, paznokcie. Starannie ogolona twarz. Uśmiechnięty i odprężony.
- Chciałbym bardzo pracować, mieć te parę groszy - mówi. - Ba, co zrobić...
Chwyta się dorywczo drobnych prac. Pomaga znajomym w remontach i naprawach.
- Śmiali się ze mnie wszyscy (w Zakładzie Karnym w Iławie - przyp. red.), że taka złota rączka jestem - opowiada.
O tym, co zrobił przed laty, mówi raczej niechętnie.
- O tym nie można zapomnieć - mówi. - Całe życie będę to odpokutowywał. Ale chciałbym żyć normalnie. I gdyby nie prasa, to może by mi się udało.
Codziennie chodzi do kościoła, dużo spaceruje. Przez kilka dni był na spotkaniu chrześcijan na Białorusi.
- W ogóle nie spałem, bo mi było szkoda każdej chwili tam spędzonej - opowiada z ożywieniem. Na Białoruś pojechał z księdzem Kazimierzem Tyberskim, kapelanem więziennym z Iławy i grupą znajomych. Z księdzem Tyberskim utrzymuje zresztą regularny kontakt.
- Wiesiu się zmienił - twierdzi kapelan. - On jest dobrym człowiekiem, który zbłądził w życiu. Odnalazł jednak swoją drogę, odnalazł Pana Boga i dopóki trwa przy wierze, wszystko jest dobrze.
Teraz czeka na odwiedziny koleżanki. Młoda kobieta, mężatka, matka siedmioletniego chłopca, przyjaźni się z C. od lat.
- Rozmawiamy przez telefon godzinami - mówi Wiesław C. - Piszemy do siebie listy.
Wiesław C. uważa, że zmienił się i nic złego więcej nie zrobi, bo zrozumiał, dlaczego dopuścił się morderstwa.
- To była nienawiść do kobiet - mówi. - W każdej widziałem swoją żonę, a jej nienawidziłem. Gdybym to ją zabił, nie doszłoby do tego. Odsiedziałbym osiem lat i bym żył... Teraz, jak mówi, większość jego znajomych to kobiety. Lubi je, ceni, szanuje.
- Wiele zrozumiałem - mówi stanowczo.
- Jest serdeczny, uczynny - opowiada ksiądz Tyberski. - Tak jakby dobrem, które daje innym, chciał zamazać całe zło, jakiego się dopuścił.
- Dewiantów seksualnych nie można wrzucać do jednego worka - ocenia Stanisław Filar, psychiatra, specjalista od zaburzeń seksualnych. - Różne są podłoża zbrodni, motywacje. Ważna jest chęć zmiany. Nikt jednak nie zagwarantuje, że ten, kto takową deklaruje, przy swoim postanowieniu wytrzyma".

poniedziałek, 3 lutego 2014

Jak Wojewódzki wadzi się z Lisem albo jak udaje że się z Lisem wadzi

Właśnie skończyłam czytać kryminał Connelly'ego "Strach na wróble". Czterysta stron dobrej wartkiej akcji pozwoliło mi przetrwać weekend domowego aresztu. Głównym bohaterem jest  reporter kryminalny  "Los Angeles Times" zredukowany w ramach oszczędności, miał wysoką pensję, więc postanowiono go zwolnić. Zastąpi go panienka, którą ma wyszkolić przez dwa tygodnie. Nie jest to główny wątek powieści, ale nieźle pokazuje jak następuje proces niszczenia profesjonalnego dziennikarstwa.
Na tym tle awantura Wojewódzkiego z Lisem o okładkę ostatniego "Newsweeka" nie powinna mnie dziwić.
Ale tak się złożyło, że mam ostatnio bardzo dużo czasu na myślenie i wspominanie. No i pamiętam jak ukazał się pierwszy numer polskiego  "Newsweeka". Pamiętam znakomite infografiki, naprawdę dobre teksty. Byłam dumna, że Polska ma swoje wydanie tego tygodnika. No i co z tego zostało? Na okładkę trafia celebryta, prekursor propagowania chamstwa w życiu publicznym Polaków czyli w telewizji. Usłyszałam kilka dni temu, że ma się ukazać rozmowa z nim o zalewie chamstwa w życiu publicznym, nawet zastanowiłam się przez moment czy nie kupić tego wydania! A tu rano patrzę w Press.pl i widzę, że jest jakaś awantura Wojewódzkiego z Lisem.
Kuba Wojewódzki w niedzielę wieczorem na Facebooku zamieścił list do Tomasza Lisa, w którym pisze, że zgodnie z ustaleniami okładka powinna wyglądać inaczej - miał być na niej wspólnie z Lizutem ( Mikołajem, który przeprowadził  z nim rozmowę o tym jak Polska schamiała. Lizut jest redaktorem naczelnym Rock Radia (Agora SA) i będzie prowadził w nim audycje z Wojewódzkim).
 Sesja miała charakter chaotyczny i nieprofesjonalny, a kreatywność Twoich ludzi polegała głównie na pokazywaniu nam okładek innych pism amerykańskich, które chcieliście skopiować. NIE zgodziliśmy się - opisuje. - Kiedy ja poprosiłem Ciebie oraz Twoich współpracowników o niewykorzystywanie zrobionych zdjęć, ze względu na ich ewidentnie słaby poziom, zlekceważyłeś to. Gdy opuszczałem studio fotograficzne, Twoi współpracownicy obiecali mi, że na okładce będziemy razem z Mikołajem, co dla nas miało istotne znaczenie, ze względu na start naszej wspólnej audycji w Rock Radiu. Okłamaliście nas.
No więc dwaj panowie postanowili zrobić dobrze swoim mediom - Wojewódzki rozsławi  Newsweek a Lis wypromuje Rock Radio. No i nawet się im udało, bo jak lisowego "N" nie kupuję, to przez chwilę miałam ochotę. I tylko łza mi się w oku zakręciła na wspomnienie o radości z polskiego "N".  
A swoja drogą to wcale bym nie była zaskoczona, gdyby się okazało, że ta awantura o okładkę jest od początku do końca wyreżyserowana a obaj panowie tarzają się ze śmiech czytając komentarze oburzonych naiwniaków. Oni mają to czego chcieli: o nich się mówi!!! A że źle, to nie ma znaczenia dzisiaj. 
Tak się zabija gazety. Powoli ale skutecznie.

piątek, 31 stycznia 2014

Tyle kaczek w moim mieście

Ul. Andersa, przy ogrodzie  Krasińskich, godz. 12.00, 30 stycznia 2014 roku. Jak z tego widać, kaczkom też się nie spodobał ogród po renowacji.

czwartek, 30 stycznia 2014

Haracz na Lisa i Lisową

Słucham TOKFm i słyszę, że będę płacić 10 zł miesięcznie na telewizję publiczną. I nikogo nie obchodzi, że od 3 lat nie mam telewizora. Ciekawa jestem czy w związku z tym pracownicy telewizji będą wynagradzani jak przeciętni Polacy? Nie mam ochoty utrzymywać  na przykład państwa Lisów!

środa, 29 stycznia 2014

Co ma wspólnego orędzie Obamy z gumą do żucia czyli niechlujne sprzątaczki i głuche dziennikarki

Agata Kowalska z TOK FM w audycji Post Factum zadziwiała się, że Obama wykorzystał dla zarażenia narodu nadzieją i optymizmem,  podkreślenia wielkości Ameryki postaci rannego weterana z Afganistanu. Uznała to za tanie  wręcz prostackie chwyty. Głucha była na argumenty Mariusza Zawadzkiego, który relacjonował tegoroczne orędzie Baracka Obamy do narodu. Lubię TOK FM , ale nie lubię jak prowadzący ma tezę i trzyma się jej jak pijany płotu. Do tej pory słyszałam to u pani Paradowskiej, a tu słychać nie tylko. Ale nie o tym chciałam napisać. Mariusz Zawadzki, korespondent Gazety Wyborczej w Waszyngtonie usiłował tłumaczyć dziennikarce istotę orędzia do narodu, którego  zadaniem jest głównie zarażenie entuzjazmem Amerykanów - utwierdzenie ich, że są najwspanialszym narodem na świecie. Przy okazji wspomniał, jak Amerykanie obchodzili 10.  rocznicę 11 września. Bardzo wiele osób, parę milionów,  w tym dniu wykonywało prace dla kraju, np. naprawiali ławki w parkach, czyścili lokalne muzea itp. W tym momencie przypomniałam sobie , że ja w zeszłym roku 11 listopada nie poszłam na marsze i demonstracje. W ramach obchodów Święta Niepodległości posprzątałam klatkę schodową domu w którym mieszkam. Usunęłam czarne plamy z gumy do żucia, których sprzątaczka przez rok nie "dostrzegła" myjąc codziennie korytarz itp. itd. Wielu współlokatorów patrzyło się na mnie ze zdziwieniem, niestety nikogo nie zaraziłam tym pomysłem na świętowanie niepodległości.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Go-go na Krakowskim Przedmieściu czyli elegancki przybytek rozpusty

Tak wygląda klub go-go na Krakowskim Przedmieściu. Żadnych reklam, tylko  mały migający różowy neon z nazwą firmy i okna z białymi gładkimi zasłonkami podświetlone ledami. Przy brudnej, szaroburej elewacji tej kamienicy  wygląda to bardzo ładnie. Protesty duchownych i mieszkańców są chyba na wyrost. Dom wygląda niewinnie w porównaniu z pierwszą lepszą witryną sexshopu. Gdyby nie telewizyjna "reklama oburzeniowa" pewnie niewiele osób zwróciłoby uwagę na ten dom, zwłaszcza że Krakowskie skrzy się całe świątecznymi dekoracjami.
Na Krakowskim Przedmieściu są różne instytucje, z Pałacem Prezydenckim (też mocno podświetlonym:) liczne kościoły, przybytki kultury,  przybytki picia i jedzenia, można rzec, że ten klub dopełnia oferty dla osób z opasłymi portfelami.
Takie miejsca są we wszystkich miastach mniej czy bardziej widoczne. I nie jest to wymysł współczesnego zepsutego przez "gendera" społeczeństwa ale tradycja. Przed wojną w niewielkim miasteczku na Mazowszu, któremu Leszek Miller chce przywrócić prawa województwa a nawet przenieść doń IPN, był dom publiczny dla Pułku Ułanów Zasławskich, który tam stacjonował. W Warszawie pułku nie ma, ale wielu  mężczyzn. Żeby było poprawnie to i wiele kobiet:).

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Korowód Trzech Króli czyli górale mówia, że zimy nie będzie, anioły rozdają obrazki i batoniki Kinder, rowerzystka z ADHD

Niestety, nie udało mi się przenieść z telefonu filmów nagranych podczas tegorocznego Korowodu. A szkoda, bo dobrze oddawały atmosferę. Dla chętnych podam linka do nagrań.
To zdjęcie trochę mówi o Korowodzie: mama i córka rozdają obrazki św. Michała Archanioła z jego wizerunkiem i modlitwą. Takich aniołowych mam z dziećmi było wiele. Przy wejściu na pl. Piłsudskiego anioły miały swoją scenę, ja oglądałam anielice od zaplecza, właśnie na tym wideo. Pod koniec Korowodu koszyki aniołów wypełniały się batonikami Kinder, miały je rozdawać uczestnikom Korowodu.
A jeśli chodzi o górali , to kolejne wideo z kolędami i rozmową półprywatną. Panowie z gór naprawdę powiedzieli, że zimy w tym roku nie będzie a śnieg koło 15 marca. Śmiechu było przy tym sporo, były wspólne fotografie. Na korowodzie ogólnie było miło.
Tym bardziej zrobiła na mnie wrażenie wrzeszcząca na przejściu dla pieszych rowerzystka. Sytuacja była najpierw zabawna. Policjant nie pozwalał wjeżdżać samochodom na ul. Bielańską, właśnie z powodu korowodu. Słynne światła na tym przejściu zmieniają się co 5 minut więc w tym zamęcie  kiedy zmieniło się wreszcie światło, na pasach stało kilka samochodów. Policjant nie reagował, ale jakiś miłośnik kodeksu drogowego i mandatów głośno zauważył, że to kosztuje 500 zł mandatu. Na to odpowiedział mu coś rowerzysta, panowie wymienili zdania na temat zmian w kodeksie drogowym co do możliwości poruszania się po pasach rowerzystów  i w ten sposób dotarliśmy do drugich świateł na tym przejściu. Rowerzystów w kaskach było troje, dwóch panów i jedna pani. W oczekiwaniu na zmianę światła, a to jak wiadomo  trwa na tym przejściu kilka minut, kobieta zaczęła wrzeszczeć do miłośnika kodeksu drogowego i mandatów: "No, niech mnie pan pobije za przejechanie przejścia na rowerze, bardzo proszę. O chce pan kijek. Ja mogę powiem panu usunąć ciążę, ja z tym panem, żyję w dzikim związku, ja tego pana rodzinę rozbiłam. Żyjemy jak hippisi, no nie bierzemy narkotyków ale kiedyś brałam". Kobieta wyraźnie nakręcała się, może miała nadzieję na polemikę, ale usłyszała tylko: "Na pewno słoiki". Jeszcze nie traciła rezonu, ale chyba została ugodzona w czuły punkt. Brakowało tylko gendera, bo pani wyglądała na "Jego" (znaczy gendera) fankę. W tym momencie zmieniło się światło, kończąc dyskusję. "Przed kim ona chciała się popisać" - głośno zastanowiła się pani w wieku podeszłym, wracająca z Korowodu, co widać było po gadżetach.
Jak wróciłam do domu nie mogłam sobie podarować, że nie nagrałam filmu, byłby hit. Muszę się przyzwyczaić do myślenia nowym telefonem.
Wracając do rowerzystki, kobiety ok. 40, wczoraj widziałam podobną do niej kobietę choć o połowę młodszą, wrzeszczałą do ludzi by się nie pchali. Tłok ten był nie w kolejce do lekarza, był .... w ogrodzie pałacu w Wilanowie. Wrzask był na tyle skuteczny, że dzieci zaczęły płakać. Oj, współczuję życia pod jednym dachem z takimi paniami. A im samym życia ze sobą.
https://skydrive.live.com/?mkt=pl-PL#cid=443DDBFF371900B5&id=443DDBFF371900B5!170&v=3
https://skydrive.live.com/?mkt=pl-PL#cid=443DDBFF371900B5&id=443DDBFF371900B5!171&v=3