wtorek, 11 lutego 2014

Trynkiewicz - zabójca bohater czyli medialna afera z głupimi urzędnikami w tle

Słucham kolejny dzień relacji radiowych o wyjściu Trynkiewicza z więzienia i przecieram oczy a właściwie uszy ze zdziwienia. Ostatnio czytam dużo kryminałów więc akcje tajnych i mniej tajnych służb nie są w stanie mnie zaskoczyć. Ale co innego książka ( właśnie jestem w połowie "Dochodzenia" Hewsona - świetnie się czyta) a co innego rzeczywistość. A rzeczywistość wyraźnie skrzeczy. Nie wiem czy dowiemy się kto odpowie za znalezienie w celi Trynkiewicza rzeczy świadczących o jego skłonnościach pedofilskich, ale mnie to co się wydarzyło zawstydza. Wstyd mi za brak profesjonalizmu służb od których zależy funkcjonowanie naszego państwa.
A 10 lat temu obserwowałam podobną panikę. Internet jest wielki więc przypominam tekst z lokalnego tygodnika 2004 roku.
"Mija dziewięć miesięcy, od kiedy Wiesław C., "wampir z Baranowa”, mieszka w Ostrołęce. Wygasły już emocje i przerażenie ostrołęczan. Zawsze jednak zostaje pytanie, czy znowu dopuści się zbrodni?
Kilka tygodni temu do Ostrołęki przyjechał dziennikarz "Gazety Wyborczej”. Zbierał materiały do tekstu o seryjnych mordercach. Artykuł, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej”, przedstawia ich sylwetki. Przesłanie jest jedno - wszyscy bohaterowie materiału to dewianci, a tego rodzaju zaburzenia są najczęściej nieuleczalne.
- Wiem, że się zmieniłem - opowiada Wiesław C. - Przede wszystkim dlatego, że chcę być inny. Kiedy to zrobiłem, byłem gówniarzem. Dorosłem i miałem wiele czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Przypomnijmy, Wiesław C. pod koniec lat siedemdziesiątych brutalnie zabił i zgwałcił cztery kobiety na Mazurach. Dusił je, a potem odcinał piersi. Po sześcioletnim procesie, długotrwałych badaniach psychiatrycznych, skazano go na 25 lat więzienia. W grudniu 2003 roku, po odsiedzeniu całego wyroku, wyszedł na wolność. Wrócił do Ostrołęki, gdzie po tragicznych wydarzeniach przeniosła się jego rodzina.
Nie pracuje.
- A kto by mnie przyjął do pracy? - mówi. - Jak tylko wspomnę, że siedziałem, kończy się rozmowa. Nie mogę przecież tego ukrywać. Kłamać nie chcę.
C. przed pójściem do więzienia był kierowcą. W zakładzie karnym zdobył kolejne umiejętności - jest mechanikiem samochodowym, kucharzem. Do dziś Gerhard Drapiewski, dyrektor więzienia w Iławie, gdzie przez ostatnie kilkanaście lat C. odsiadywał karę, wspomina jego zdolności stolarskie.
- Różne rzeczy robiliśmy - wspomina C. - Meble kuchenne, pokojowe, kwietniki, boazerię... Jakbym teraz miał maszyny, to wszystko bym zrobił.
Ostrołęcka policja, od czasu kiedy C. tu mieszka, nie miała żadnych informacji o niebezpiecznych zachowaniach mężczyzny. Po pierwszej fali strachu i paniki, kiedy przerażone kobiety bały się wychodzić na ulice i wszędzie widziały mordercę, miasto się uspokoiło.
- Ja już nawet jestem zmęczony ciągłym zapewnianiem, że niczego nie zrobię - mówi rozgoryczony Wiesław C. - Na początku było najgorzej. Bałem się wychodzić z domu, tym bardziej że po mieście rozeszły się zdjęcia z moją podobizną.
W grudniu i styczniu zdjęcia C. były w wielu miejscach - kserowane, zamazane i mało czytelne. Do tego stopnia, że między wspomnianym zdjęciem a rzeczywistością była ogromna różnica. Trudno byłoby, patrząc na C. i na marne ksero, powiedzieć, że to ta sama osoba.
- Bez przerwy dzwonił telefon - opowiada dalej mężczyzna. - Dziennikarze stali się moim przekleństwem. Bo mieszkam z rodzicami i nie chcę, żeby to znowu przeżywali. Teraz się uspokoiło.
C. ma wielu znajomych, szczególnie na Warmii i Mazurach. Odwiedza ich. Czasem wyjeżdża na dwa, trzy tygodnie. Kiedy go spotykam, wygląda, jakby właśnie wrócił z urlopu - opalony, starannie choć sportowo ubrany. Zadbane dłonie, paznokcie. Starannie ogolona twarz. Uśmiechnięty i odprężony.
- Chciałbym bardzo pracować, mieć te parę groszy - mówi. - Ba, co zrobić...
Chwyta się dorywczo drobnych prac. Pomaga znajomym w remontach i naprawach.
- Śmiali się ze mnie wszyscy (w Zakładzie Karnym w Iławie - przyp. red.), że taka złota rączka jestem - opowiada.
O tym, co zrobił przed laty, mówi raczej niechętnie.
- O tym nie można zapomnieć - mówi. - Całe życie będę to odpokutowywał. Ale chciałbym żyć normalnie. I gdyby nie prasa, to może by mi się udało.
Codziennie chodzi do kościoła, dużo spaceruje. Przez kilka dni był na spotkaniu chrześcijan na Białorusi.
- W ogóle nie spałem, bo mi było szkoda każdej chwili tam spędzonej - opowiada z ożywieniem. Na Białoruś pojechał z księdzem Kazimierzem Tyberskim, kapelanem więziennym z Iławy i grupą znajomych. Z księdzem Tyberskim utrzymuje zresztą regularny kontakt.
- Wiesiu się zmienił - twierdzi kapelan. - On jest dobrym człowiekiem, który zbłądził w życiu. Odnalazł jednak swoją drogę, odnalazł Pana Boga i dopóki trwa przy wierze, wszystko jest dobrze.
Teraz czeka na odwiedziny koleżanki. Młoda kobieta, mężatka, matka siedmioletniego chłopca, przyjaźni się z C. od lat.
- Rozmawiamy przez telefon godzinami - mówi Wiesław C. - Piszemy do siebie listy.
Wiesław C. uważa, że zmienił się i nic złego więcej nie zrobi, bo zrozumiał, dlaczego dopuścił się morderstwa.
- To była nienawiść do kobiet - mówi. - W każdej widziałem swoją żonę, a jej nienawidziłem. Gdybym to ją zabił, nie doszłoby do tego. Odsiedziałbym osiem lat i bym żył... Teraz, jak mówi, większość jego znajomych to kobiety. Lubi je, ceni, szanuje.
- Wiele zrozumiałem - mówi stanowczo.
- Jest serdeczny, uczynny - opowiada ksiądz Tyberski. - Tak jakby dobrem, które daje innym, chciał zamazać całe zło, jakiego się dopuścił.
- Dewiantów seksualnych nie można wrzucać do jednego worka - ocenia Stanisław Filar, psychiatra, specjalista od zaburzeń seksualnych. - Różne są podłoża zbrodni, motywacje. Ważna jest chęć zmiany. Nikt jednak nie zagwarantuje, że ten, kto takową deklaruje, przy swoim postanowieniu wytrzyma".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz