niedziela, 23 lutego 2014

Pomodliliśmy się za Ukrainę i witaliśmy lutową wiosnę

Właśnie  zakończyła się msza za Ukrainę w warszawskiej archikatedrze. Na mszy była polska pierwsza para czyli prezydent Bronisław Komorowski z małżonką (PS.  Co by na te zydelki w carskim stylu powiedział papież Franciszek?).
Poczytałam trochę i posłuchałam o Ukrainie i mam wrażenie, że to początek a nie koniec problemu. Słuchałam Julii Tymoszenko na Majdanie. Najciekawsze było w przemówieniu to jak bezceremonialnie przerywano jej to wystąpienie apelami o pomoc dla człowieka, który zasłabł. Podobno wcześniej zawrócono ją w czasie drogi na Majdan, kiedy usiłowała skorzystać z innej trasy niż wszyscy. Może przesadzam ale nie jest wykluczone, że na Majdanie powstaje zupełnie coś nowego. Warto przypomnieć sobie niedawne ruchy oburzonych na Zachodzie. Będę obserwować  naszych sąsiadów. Czy w przyspieszonym tempie Ukraina przejdzie naszą polską drogę do Unii, czy pozostanie przy Rosji czy pojawi się trzecie rozwiązanie - to którego nie znamy.
W Warszawie natomiast zdecydowania pojawiła się wiosna.

sobota, 15 lutego 2014

Lodowe figury walentynkowe

U mnie w domu zaczęłam wiosnę, a na Placu Zamkowym rzeźbiono wczoraj w lodzie. I jedna z takich lodowych rzeźb została ustawiona przed kawiarnią. Skąd lód przy temperaturze około 7 stopni C. To proste - został przywieziony samochodem-lodówką. Widać zapatrzyliśmy się na Soczi, gdzie tysiące ton śniegu przechowywano od zeszłorocznej zimy, by teraz dostarczać go na trasy olimpijskie. Polak potrafi, ale Rosjanie jeszcze lepiej potrafią. Tegoroczny czy zeszłoroczny śnieg, mniejsza o to, mamy się  z czego cieszyć. Cztery medale złote to dużo! Cieszymy się wszyscy i ucichły wreszcie komentarze o podwójnych toaletach i oberwanych firankach w hotelach dla sportowców w Soczi.

czwartek, 13 lutego 2014

Justyna jest wielka czyli chodzenie na głowie a nie na nogach

Justyna Kowalczyk zdobyła złoty medal w biegu klasycznym na 10 km na olimpiadzie w Soczi. Wszyscy podziwiamy siłę woli zawodniczki, zgodnie, i nikt nie szuka dziury w tym sukcesie. Kontuzjowana zawodniczka potwierdza tylko jak wielka jest siła woli człowieka. Zawsze mówiłam, że chodzę na głowie a nie na nogach i wierzę, że jak czegoś się bardzo chce, to się to osiągnie.
A propos, dzisiaj jest 13. 

wtorek, 11 lutego 2014

Trynkiewicz - zabójca bohater czyli medialna afera z głupimi urzędnikami w tle

Słucham kolejny dzień relacji radiowych o wyjściu Trynkiewicza z więzienia i przecieram oczy a właściwie uszy ze zdziwienia. Ostatnio czytam dużo kryminałów więc akcje tajnych i mniej tajnych służb nie są w stanie mnie zaskoczyć. Ale co innego książka ( właśnie jestem w połowie "Dochodzenia" Hewsona - świetnie się czyta) a co innego rzeczywistość. A rzeczywistość wyraźnie skrzeczy. Nie wiem czy dowiemy się kto odpowie za znalezienie w celi Trynkiewicza rzeczy świadczących o jego skłonnościach pedofilskich, ale mnie to co się wydarzyło zawstydza. Wstyd mi za brak profesjonalizmu służb od których zależy funkcjonowanie naszego państwa.
A 10 lat temu obserwowałam podobną panikę. Internet jest wielki więc przypominam tekst z lokalnego tygodnika 2004 roku.
"Mija dziewięć miesięcy, od kiedy Wiesław C., "wampir z Baranowa”, mieszka w Ostrołęce. Wygasły już emocje i przerażenie ostrołęczan. Zawsze jednak zostaje pytanie, czy znowu dopuści się zbrodni?
Kilka tygodni temu do Ostrołęki przyjechał dziennikarz "Gazety Wyborczej”. Zbierał materiały do tekstu o seryjnych mordercach. Artykuł, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej”, przedstawia ich sylwetki. Przesłanie jest jedno - wszyscy bohaterowie materiału to dewianci, a tego rodzaju zaburzenia są najczęściej nieuleczalne.
- Wiem, że się zmieniłem - opowiada Wiesław C. - Przede wszystkim dlatego, że chcę być inny. Kiedy to zrobiłem, byłem gówniarzem. Dorosłem i miałem wiele czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Przypomnijmy, Wiesław C. pod koniec lat siedemdziesiątych brutalnie zabił i zgwałcił cztery kobiety na Mazurach. Dusił je, a potem odcinał piersi. Po sześcioletnim procesie, długotrwałych badaniach psychiatrycznych, skazano go na 25 lat więzienia. W grudniu 2003 roku, po odsiedzeniu całego wyroku, wyszedł na wolność. Wrócił do Ostrołęki, gdzie po tragicznych wydarzeniach przeniosła się jego rodzina.
Nie pracuje.
- A kto by mnie przyjął do pracy? - mówi. - Jak tylko wspomnę, że siedziałem, kończy się rozmowa. Nie mogę przecież tego ukrywać. Kłamać nie chcę.
C. przed pójściem do więzienia był kierowcą. W zakładzie karnym zdobył kolejne umiejętności - jest mechanikiem samochodowym, kucharzem. Do dziś Gerhard Drapiewski, dyrektor więzienia w Iławie, gdzie przez ostatnie kilkanaście lat C. odsiadywał karę, wspomina jego zdolności stolarskie.
- Różne rzeczy robiliśmy - wspomina C. - Meble kuchenne, pokojowe, kwietniki, boazerię... Jakbym teraz miał maszyny, to wszystko bym zrobił.
Ostrołęcka policja, od czasu kiedy C. tu mieszka, nie miała żadnych informacji o niebezpiecznych zachowaniach mężczyzny. Po pierwszej fali strachu i paniki, kiedy przerażone kobiety bały się wychodzić na ulice i wszędzie widziały mordercę, miasto się uspokoiło.
- Ja już nawet jestem zmęczony ciągłym zapewnianiem, że niczego nie zrobię - mówi rozgoryczony Wiesław C. - Na początku było najgorzej. Bałem się wychodzić z domu, tym bardziej że po mieście rozeszły się zdjęcia z moją podobizną.
W grudniu i styczniu zdjęcia C. były w wielu miejscach - kserowane, zamazane i mało czytelne. Do tego stopnia, że między wspomnianym zdjęciem a rzeczywistością była ogromna różnica. Trudno byłoby, patrząc na C. i na marne ksero, powiedzieć, że to ta sama osoba.
- Bez przerwy dzwonił telefon - opowiada dalej mężczyzna. - Dziennikarze stali się moim przekleństwem. Bo mieszkam z rodzicami i nie chcę, żeby to znowu przeżywali. Teraz się uspokoiło.
C. ma wielu znajomych, szczególnie na Warmii i Mazurach. Odwiedza ich. Czasem wyjeżdża na dwa, trzy tygodnie. Kiedy go spotykam, wygląda, jakby właśnie wrócił z urlopu - opalony, starannie choć sportowo ubrany. Zadbane dłonie, paznokcie. Starannie ogolona twarz. Uśmiechnięty i odprężony.
- Chciałbym bardzo pracować, mieć te parę groszy - mówi. - Ba, co zrobić...
Chwyta się dorywczo drobnych prac. Pomaga znajomym w remontach i naprawach.
- Śmiali się ze mnie wszyscy (w Zakładzie Karnym w Iławie - przyp. red.), że taka złota rączka jestem - opowiada.
O tym, co zrobił przed laty, mówi raczej niechętnie.
- O tym nie można zapomnieć - mówi. - Całe życie będę to odpokutowywał. Ale chciałbym żyć normalnie. I gdyby nie prasa, to może by mi się udało.
Codziennie chodzi do kościoła, dużo spaceruje. Przez kilka dni był na spotkaniu chrześcijan na Białorusi.
- W ogóle nie spałem, bo mi było szkoda każdej chwili tam spędzonej - opowiada z ożywieniem. Na Białoruś pojechał z księdzem Kazimierzem Tyberskim, kapelanem więziennym z Iławy i grupą znajomych. Z księdzem Tyberskim utrzymuje zresztą regularny kontakt.
- Wiesiu się zmienił - twierdzi kapelan. - On jest dobrym człowiekiem, który zbłądził w życiu. Odnalazł jednak swoją drogę, odnalazł Pana Boga i dopóki trwa przy wierze, wszystko jest dobrze.
Teraz czeka na odwiedziny koleżanki. Młoda kobieta, mężatka, matka siedmioletniego chłopca, przyjaźni się z C. od lat.
- Rozmawiamy przez telefon godzinami - mówi Wiesław C. - Piszemy do siebie listy.
Wiesław C. uważa, że zmienił się i nic złego więcej nie zrobi, bo zrozumiał, dlaczego dopuścił się morderstwa.
- To była nienawiść do kobiet - mówi. - W każdej widziałem swoją żonę, a jej nienawidziłem. Gdybym to ją zabił, nie doszłoby do tego. Odsiedziałbym osiem lat i bym żył... Teraz, jak mówi, większość jego znajomych to kobiety. Lubi je, ceni, szanuje.
- Wiele zrozumiałem - mówi stanowczo.
- Jest serdeczny, uczynny - opowiada ksiądz Tyberski. - Tak jakby dobrem, które daje innym, chciał zamazać całe zło, jakiego się dopuścił.
- Dewiantów seksualnych nie można wrzucać do jednego worka - ocenia Stanisław Filar, psychiatra, specjalista od zaburzeń seksualnych. - Różne są podłoża zbrodni, motywacje. Ważna jest chęć zmiany. Nikt jednak nie zagwarantuje, że ten, kto takową deklaruje, przy swoim postanowieniu wytrzyma".

poniedziałek, 3 lutego 2014

Jak Wojewódzki wadzi się z Lisem albo jak udaje że się z Lisem wadzi

Właśnie skończyłam czytać kryminał Connelly'ego "Strach na wróble". Czterysta stron dobrej wartkiej akcji pozwoliło mi przetrwać weekend domowego aresztu. Głównym bohaterem jest  reporter kryminalny  "Los Angeles Times" zredukowany w ramach oszczędności, miał wysoką pensję, więc postanowiono go zwolnić. Zastąpi go panienka, którą ma wyszkolić przez dwa tygodnie. Nie jest to główny wątek powieści, ale nieźle pokazuje jak następuje proces niszczenia profesjonalnego dziennikarstwa.
Na tym tle awantura Wojewódzkiego z Lisem o okładkę ostatniego "Newsweeka" nie powinna mnie dziwić.
Ale tak się złożyło, że mam ostatnio bardzo dużo czasu na myślenie i wspominanie. No i pamiętam jak ukazał się pierwszy numer polskiego  "Newsweeka". Pamiętam znakomite infografiki, naprawdę dobre teksty. Byłam dumna, że Polska ma swoje wydanie tego tygodnika. No i co z tego zostało? Na okładkę trafia celebryta, prekursor propagowania chamstwa w życiu publicznym Polaków czyli w telewizji. Usłyszałam kilka dni temu, że ma się ukazać rozmowa z nim o zalewie chamstwa w życiu publicznym, nawet zastanowiłam się przez moment czy nie kupić tego wydania! A tu rano patrzę w Press.pl i widzę, że jest jakaś awantura Wojewódzkiego z Lisem.
Kuba Wojewódzki w niedzielę wieczorem na Facebooku zamieścił list do Tomasza Lisa, w którym pisze, że zgodnie z ustaleniami okładka powinna wyglądać inaczej - miał być na niej wspólnie z Lizutem ( Mikołajem, który przeprowadził  z nim rozmowę o tym jak Polska schamiała. Lizut jest redaktorem naczelnym Rock Radia (Agora SA) i będzie prowadził w nim audycje z Wojewódzkim).
 Sesja miała charakter chaotyczny i nieprofesjonalny, a kreatywność Twoich ludzi polegała głównie na pokazywaniu nam okładek innych pism amerykańskich, które chcieliście skopiować. NIE zgodziliśmy się - opisuje. - Kiedy ja poprosiłem Ciebie oraz Twoich współpracowników o niewykorzystywanie zrobionych zdjęć, ze względu na ich ewidentnie słaby poziom, zlekceważyłeś to. Gdy opuszczałem studio fotograficzne, Twoi współpracownicy obiecali mi, że na okładce będziemy razem z Mikołajem, co dla nas miało istotne znaczenie, ze względu na start naszej wspólnej audycji w Rock Radiu. Okłamaliście nas.
No więc dwaj panowie postanowili zrobić dobrze swoim mediom - Wojewódzki rozsławi  Newsweek a Lis wypromuje Rock Radio. No i nawet się im udało, bo jak lisowego "N" nie kupuję, to przez chwilę miałam ochotę. I tylko łza mi się w oku zakręciła na wspomnienie o radości z polskiego "N".  
A swoja drogą to wcale bym nie była zaskoczona, gdyby się okazało, że ta awantura o okładkę jest od początku do końca wyreżyserowana a obaj panowie tarzają się ze śmiech czytając komentarze oburzonych naiwniaków. Oni mają to czego chcieli: o nich się mówi!!! A że źle, to nie ma znaczenia dzisiaj. 
Tak się zabija gazety. Powoli ale skutecznie.