sobota, 17 listopada 2012

Pawlak odszedł, Pawlak był zmęczony!

No to mamy sensację, Waldemar Pawlak, niezatapialny prezes przegrał z Januszem Piechocińskim 17 głosami i nie będzie prezesem PSL. Komentatorzy mówią, ze to największa niespodzianka roku. Słucham gorących komentarzy, co z tego wyniknie okaże się w najbliższych dniach, ciekawe czy giełda zareaguje.
Ale nie o tym chciałam pisać, nie mam zamiaru udawać mądrzejszą od polityków i komentatorów.
Widziałam natomiast Waldemara Pawlaka jak wracał z Marszu Niepodległości, szedł z ochroniarzami i jakimiś dwoma towarzyszami, szedł pieszo, zatrzymał się na światłach na Wilczej. Pisałam o tym, że wyglądał okropnie, ale przede wszystkim wyglądał na śmiertelnie zmęczonego człowieka. Przypomniałam sobie własny stan tuż przed przejściem na emeryturę. Więc może dobrze, że Pawlak został wymieniony, po siedmiu latach każdy ma prawo się wypalić.
Można też spojrzeć na ten wynik wyborów w PSL szerzej, może jest to jaskółka zapowiadająca, że  nadchodzi czas na zmianę warty w polskich partiach.

niedziela, 11 listopada 2012

Narodowa adrenalina

Uczciłam święto narodowe, idąc w marszu organizowanym przez prezydenta Komorowskiego, było miło, spokojnie, pogoda piękna. Na Placu Trzech Krzyży poszłyśmy ze znajomą na kawę. Zza witryny Coffee Heaven, które nota bene przekształca się w Costę oglądałyśmy żołnierzy z grup historycznych powracających z marszu i plotkowałyśmy nieco o pracy i dzieciach, zwłaszcza że syn znajomej, student WAT, brał udział w marszu. Ludzi było sporo i właściwie nic nie wskazywało, że tej niedzieli czeka mnie jakieś przeżycie.  Wyszłyśmy z kawiarni koło 15.00 i zgodnie doszłyśmy do wniosku, że przejdziemy się jeszcze Alejami Ujazdowskimi. Na światłach obejrzałyśmy sobie wicepremiera Waldemara Pawlaka, oj co on miał za buty, istny koszmar, dużo lepiej i młodziej wygląda w telewizji, na żywo poruszał się jak mocno sterany życiem człowiek. Potem popodziwiałyśmy kamienice i pałacyki przedwojenne. Kiedy dotarłyśmy do ul. Bagatela, trzeba się było zdecydować czy idziemy Marszałkowską czy wracamy tą samą drogą.
Oczywiście wybrałyśmy Marszałkowską. Do Placu Konstytucji szłyśmy "podziwiając" upadek Marszałkowskiej. Pod Arkadami oglądałyśmy ciekawe sweterki, ale już z pewnym niepokojem, bo minął nas młody chłopak z podbitym okiem i robiło się coraz głośniej. Weszłyśmy na Marsz Niepodległości. Pierwsza uwaga, na marszu było bardzo dużo ludzi, na oko o wiele więcej niż na marszu prezydenckim. Byli głośni, ale nie  krzyczeli nic nagannego: np. chwała bohaterom. Policji uzbrojonej po zęby były setki, przyjechali spoza Warszawy, spytałam jednego takiego opancerzonego na Hożej czy dojdziemy do metra, odpowiedział: nie wiem, ja nie stąd. Organizatorzy marszu (chyba Robert Winnicki, szef Młodzieży Wszechpolskiej) nawoływał do spokoju, kazali iść za jakimś samochodem i uspokajali, że marsz jest kontynuowany tylko musi być spokój. Nie bardzo rozumiałam o co chodzi, pojęłam po powrocie do domu. Tymczasem wokół nas zaczęło pojawiać się coraz więcej mężczyzn z zakrytymi twarzami, zaczęłyśmy się rozglądać za drogą odwrotu, zwłaszcza jak na poziomie Żurawiej zobaczyłyśmy powyrywane kostki brukowe, rozbite kufle i petardy. Po drugiej stronie Marszałkowskiej przez cały czas płynęła dosłownie rzeka ludzi z biało-czerwonymi flagami, czerwonymi lampionami, pięknie to wyglądało. Po naszej stronie jakoś się przerzedziło, dotarłyśmy do wejścia do metra, tunel wyglądał na zupełnie pusto, zaryzykowałyśmy wejście i już bezpiecznie dotarłyśmy do metra. Choć mnie skóra jeszcze raz ścierpłą na plecach, kiedy na stacji Ratusz znalazłam się na ruchomych schodach w towarzystwie około dwudziestu młodych chyba kiboli. Po 17.00 szczęśliwie dotarłam do domu i tu dopiero do mnie dotarło jak bardzo w gruncie rzeczy się bałam, no ale co zobaczyłam to moje. Chyba z podobnego założenia wyszło bardzo wielu warszawiaków, bo gapiów takich jak ja były setki. Nie brakowało wózków z niemowlętami i małymi dziećmi. Mają odważnych rodziców!
Widać, że radosne świętowanie  wzbudza mniejsze zainteresowanie, wolimy adrenalinę, zadymę, nawet jeśli się jej boimy.

środa, 7 listopada 2012

Beata Tadla czyli nowa krew w publicznej telewizji

Z rzadka oglądam telewizje, ale programy informacyjne dość często, zwłaszcza kiedy mamy ważne wydarzenia. TVP reklamowała wczorajsze specjalne wydanie Wiadomości zarówno relacjami ze Stanów jak  i nową twarzą prezenterki Wiadomości Beaty Tadli. No i muszę przyznać, że ta nowa twarz rodem z TVN bardzo mi się podobała, nie ma w sobie zaciętości Hanny Lis, jest ciepła, po prostu dobrze się ją słucha i ogląda. Ponieważ jeśli oglądam telewizję to właśnie Fakty i Wiadomości i dla mnie te drugie są ciekawsze i lepiej prowadzone. A propos TVN to opublikowali dzisiaj wyniki finansowe za III kwartał i maja wyższy zysk od prognozowane od analityków, ale tylko dzięki cięciom kosztów a nie wzrostowi przychodów z reklam, na to się nie zapowiada. Jak sprzedadzą Onet, spłacą część długu wyniki finansowe pewnie się polepszą, ale chyba najlepszy czas TVN ma za sobą. Podobnie jak Rzeczpospolita, ale na zgłębianie tej afery trotylowej nie mam ochoty, pachnie mi to silnym interwencjonizmem politycznym, a Hajdarowicz chyba kupił sobie zbyt dla niego skomplikowaną zabawkę.
PS. Obejrzałam i dzisiaj panią Tadlę, ktoś chyba zabronił się jej uśmiechać i  rozpuścić włosy, jeśli to spece od wizerunku to są kiepscy, proszę się uśmiechać i nosić związane włosy pani Beato.

Obama do powtórki

Pamiętam 2008 rok, jak zazdrościłam Amerykanom takiego charyzmatycznego kandydata na prezydenta. No i nie ukrywam, że Obama mnie rozczarował, nie okazał się wielka osobowością na miarę wielkich przywódców jakich znamy z historii świata. Oczywiście historia może go ocenić zupełnie inaczej, bardzo jestem ciekawa co pokaże w drugiej kadencji. Choć jest to szerszy problem współczesnego świata, w którym przywództwo polityczne schodzi na drugi plan, a na ludzi "rządzących" umysłami wyrastają szefowie wielkich firm czy celebryci.