niedziela, 5 czerwca 2011

Przepis na sukces czyli Igor Janke o wywiadzie z Obamą

Na portalu Salon24.pl Igor Janke opowiada o kulisach powstawania wywiadu z prezydentem Obamą. Opowieść jest super ciekawa, bo pokazuje, że warto realizować pomysły, które na pozór są niewykonalne, a przy okazji zdobywamy wiedzę o tym jak pracuje amerykańska administracja z mediami. Nie klęczy przed nimi na pewno na kolanach!
Cytuję Igora Janke za Salon24.pl
"O tym, że Barack Obama przyjeżdża do Polski, dowiedziałem się w połowie marca. Pomyślałem wtedy, że to dobra okazja, żeby w Salon24 zorganizować poważną debatę o relacjach Polski z Ameryką, o polskiej polityce zagranicznej. Wypisywałem listę nazwisk znanych ekspertów, polityków i dyplomatów, których można by zaprosić do dyskusji. Pojawiały się coraz bardziej poważne nazwiska. Doszedłem do ambasadora USA. Skoro ambasador, to może ktoś z Waszyngtonu? A może.. prezydent? Absurd, no nie? Nie ma szans.
Po chwili: Ejże, naprawdę absurd? Przyjeżdża do Polski, przed wyjazdem napisanie kartki tekstu, który przecież i tak przygotują mu doradcy, nie powinno być problemem. Obama lubi social media, dlaczego miałby odmówić? Napisać kartkę tekstu przygotowaną i tak przez doradców, to niewielka praca. Pewnie nie wyjdzie, ale spróbować trzeba. Kto nie myśli o niemożliwym, stoi w miejscu.

Tego samego dnia napisałem do ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce, Lee Feinsteina. Wyłożyłem mu pomysł na debatę. Szybko przyszła odpowiedź – świetna idea, nie obiecuję, że się uda, ale postaram się pomóc. To miłe, pomyślałem. Amerykanie zawsze grzecznie odpowiadają, zwykle z entuzjazmem, ale pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie.

Zapadła cisza. Po miesiącu przypomniałem się uprzejmie. Ambasador odpowiedział, że się starają. Po tygodniu dostaję telefon: ambasador prosi o spotkanie, chce porozmawiać o wywiadzie z prezydentem. O wywiadzie? Nie wierzyłem. Prosiłem o krótki tekst, a tu propozycja wywiadu. Pomysł na nowe media, na media społecznościowe i Baracka Obamę, który na tych mediach wyrósł, trafił. Po chwili kolejny telefon z pytaniem, o co chciałbym zapytać prezydenta, gdyby do wywiadu doszło. Coś tam wyrzuciłem z siebie, stojąc na rogu ulicy.

Kilka dni później kawa z ambasadorem. Porozmawialiśmy o relacjach polsko-amerykańskich, o przygotowywanej wizycie, o polskiej polityce, opowiedziałem o Salonie24 i planowanej debacie. Czułem , że się zbliżyliśmy, ale że to ciągle nic pewnego. Chętnych jest wielu. Praktycznie wszystkie polskie media. Największe telewizje, największe gazety.

Znowu tydzień ciszy. W piątek 13 maja po południu dostaję telefon. Jeanne Briganti, rzecznik ambasady amerykańskiej: Igor, jesteś zaproszony do Białego Domu na 20 maja, jako przedstawiciel Salon24. Prezydent Barack Obama przed wyjazdem do Europy udzieli wywiadu czterem mediom z krajów , które zamierza odwiedzić. Brytyjski The Times, francuski Le Figaro, irlandzki The Irish Times i z Polski… Salon24.pl. Niemożliwe.

Musicie sami pokryć koszty, będziecie mieć 40 minut w Białym Domu z prezydentem USA. Jesteś zainteresowany? – pyta. Oniemiałem. Mam jechać do Waszyngtonu po wywiad z Barackiem Obamą dla Salonu24. Doradcy prezydenta zachwycili się pomysłem, żeby Obama pojawił się w polskim medium społecznościowym.

Szybkie załatwianie spraw: kupowanie biletów, rezerwacja hotelu. Czekam na kontakt z Białym Domem. Jest mail z potwierdzeniem. Omawiamy szczegóły. Czy mogę nagrywać kamerą? Nie. Mogę na magnetofon cyfrowy, ale nie mogę nagrania użyć do innych celów, niż spisanie wywiadu. Dostałem adresy mailowe do kolegów z Francji, Anglii i Irlandii.

Wszyscy bardzo przejęci. Rozpoczynamy od razu negocjacje. Kiedy publikujemy? Musimy dać równocześnie. Giles z The Times chce publikowac od razu po rozmowie w sobotnim wydaniu, bo cisną go wydawcy. Dziewczyny z Le Figaro i Irish Times chcą w poniedziałek. Mnie wszystko jedno, najlepiej od razu. Kilka dni trwa intensywna wymiana maili z Białym Domem i korespondentami Le Figaro, The Times, The Iris Times. Umawiamy się na czwartek po południu w domu Lary z Irish Times w Waszyngtonie.

Czwartek rano. Lecę. Londyn. Waszyngton, kilkanaście godzin w samolocie. Prosto z lotniska Dulles taksówką do Georgtown, modnej dzielnicy Waszyngtonu, na spotkanie z dziennikarzami. Wszyscy bardzo podekscytowani. „To pierwszy wywiad Obamy dla europejskiej prasy drukowanej” – mówi jeden z nich. Był dwa lata temu jeden w polskiej prasie dwa lata temu w "Gazecie Wyborczej" przeprowadzany telefonicznie.

Układamy pytania. Ustalamy, co kto i kiedy powie, co zrobić, żeby przedłużyć wywiad. Mamy go rozbawiać na koniec, żeby zgodził się przeciągnąć rozmowę. Trzy godziny mozolnych ustaleń.

Wreszcie mamy wszystko gotowe. Wszystko jest też ustalone z Białym Domem. Jadę do hotelu, wyspać się przed wywiadem. Dochodzi godzina 23.

Loguję się w hotelu. Otwieram laptop. A tam mail z White House. Jak to napisała Lara, „devastating news”. Zmienił sie plan dnia prezydenta, wywiad odwołany… F… !!! W mej głowie zaroiło się od nieparlamentarnych słów w obu językach.

Znowu błyskawiczna wymiana pełnych emocji maili. Nikt nie może uwierzyć. Leciałem specjalnie z Polski. Prosimy, że może jutro , może w nocy, może na pokładzie Air Force One. „On AF1 no interview” – szybko odpowiada sekretarz prasowy Obamy.

Byłem tak blisko… Nie, nie odpuszczę. Muszę go mieć. Piszę do Polski, do ambasady USA, piszę do White House. Wszyscy w czwórkę produkujemy tony maili. Nic z tego nie wynika. Obietnica, że się postarają, ale... może w zamian jakieś spotkanie z ekspertami.

Jestem zdruzgotany. Następnego dnia snuję się wściekły i znudzony po Waszyntgonie. Nic się nie chce, nie chce się wchodzić do galerii, do fantastycznych waszyngtońskich muzeów, nic. Dawno nie byłem tak wściekły. W Waszyngtonie gorąco, chodzę spocony w dżinsach i koszulce po mieście. I myślę w kółko co zrobić, by jeszcze go dopaść. Wiem, że dziennikarze na całym świecie się o to starają. Byłem o centymetr. To niemożliwe, żeby mi się nie udało. Muszę.

Nagle o 14.45 dzwoni telefon. White House. Zapraszamy za czterdzieści minut na rozmowę z pięcioma doradcami prezydenta. Chcą nas ugłaskać. Za 40 minut, a ja stoję spocony w środku miasta. Pędzę do hotelu, jakimś cudem, taksówkami zdążam na czas. Wprowadzają nas. Sala konferencji prasowych znana z telewizji, jaka mała.

Jesteśmy w trójkę: Giles z The Times i Laura z le Figaro, była korespondentka w Warszawie. Okazuje się że mówi po polsku. Męczę ludzi z Press Office, że ja muszę mieć ten wywiad z prezydentem, że przyjechałem specjalnie z Polski, że social media itp. itd. - Może cos się uda - mówi Caitlin ze służb prasowych prezydenta. Po chwili wchodzą W Roosevelt Room tuż obok Gabinetu owalnego rozmawiali z nami: John Brennan, główny doradca prezydenta ds. walki z terroryzmem, Ben Rhodes - wiceszef Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Liz Sherwood-Randall, szef ds. europejskich w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, Tony Blinken, doradca wiceprezydenta ds bezpieczeństwa narodowego, Denis McDonough – zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta. Ben Rhodes zaczyna od tego, że są tutaj, by powiedzieć nam, iż postarają się załatwić nam wywiady w naszych krajach, kiedy prezydent będzie w Europie. Znacząco patrzą na mnie, że im tak przykro itp. Wychodzimy, jeszcze raz dopytuję i naciskam: muszę mieć ten wywiad w Warszawie, nie odpuszczę.

Spędzam jeszcze trzy dni w Waszyngtonie. Odwiedzam Atlantic Council, który będzie organizować Wrocław Global Forum. Salon24 ma być patronem tej międzynarodowej konferencji. Co ciekawe, w Waszyngtonie fakt, że reprezentuje platformę blogową, nikogo nie dziwi, są zainteresowani współpracą. Jeszcze przed wyjazdem, w ciągu jednego dnia pomogli mi umówić się z Johnem McCainem. Bo skoro Salon24 patronem, to dlaczego nie. No i podobno mam mieć wywiad z Barackiem Obamą. To zwiększa szanse. Okazało się, że tak. Mój znajomy polski korespondent w Waszyngtonie mówi, że on od dwóch lat stara się o wywiad z McCainem. I nic. Mi się udało w jeden dzień. Jechałem do Stanów z przekonaniem, że będę miał i Obamę i McCaina.

Z Obamą nie wyszło, z McCain’em się udało. Senator przyjął mnie w swoim biurze w Senate Russel Building. Było miło i ciekawie. Po wywiadzie mam samolot do Polski. Jeszcze mail do Białego Domu z lotniska, nie wiem już który, że jak obiecaliście Obamę, to zrealizujcie. Czekam na informację. Obiecują, że jakieś informacje będą, że się postarają.

Następnego dnia ląduję w Warszawie. Jadę do domu taksówką, dzwoni telefon. White House. Nieznany mi męski głos mówi, że będę miał wywiad w Warszawie. Mam się stawić w hotelu Hyatt w sobotę o 14. Przejadę się z prezydentem jego samochodem i w samochodzie zrobię wywiad. To jedyna możliwość. I ważne - ze względów bezpieczeństwa nie mogę mieć przy sobie niczego. Tylko kartkę i ołówek. Jak to, a magnetofon, aparat fotograficzny? Nic. No dobrze i tak fajnie. Przejadę się słynną „bestią”. Też nieźle. Tego dnia wszyscy mówią, że pancerna „Bestia” zawiesiła się przy wjeździe do ambasady USA w Irlandii.
Z domu piszę znowu mail, z prośbą, by zgodzili się na dyktafon, muszę to mieć nagrane. To w końcu wywiad z prezydentem USA.
Następnego dnia kolejny telefon. Zmiana terminu. Bądź w sobotę o 8 rano przed Mariottem. Możesz mieć aparat i dyktafon. Wymiana maili, dogrywanie szczegółów. Wiem, że wszystkie media biją się o ten wywiad.

Staram się cała sprawę utrzymać w tajemnicy, ale po Warszawie rozchodzi się już plotka, że Obama ma dać wywiad Salonowi24 . Ale ciągle stosunkowo niewiele osób wie. Dalej trzymamy w tajemnicy. Tak mi się przynajmniej wydaje.
W piątek rano odwożę dzieciom szkoły – klasa II i IV podstawowa. Wchodzę do klasy, dopadają mnie czwartoklasiści - „Wujek, jechałeś już „bestią” z Obamą! ?”. Inni rodzice mnie zaczepiają, czy już zrobiłem z nim wywiad. Moi kochani synkowie nie wytrzymali. Wypaplali wszystkoJ
Sobota. Wstaję o 5 rano. Nie mogę się spóźnić. Pod Mariottem jestem dużo przed czasem. O ósmej wchodzę. Pierwsza kontrola. Czekam pół godziny w hallu na dole. Potem kolejna kontrola, wprowadzają mnie do specjalnie zaaranżowanej salki. Czekam w niej prawie godzinę. Boże, jak znów odwołają? Co pięć minut zagląda jakiś ochroniarz. Lustrują. Bardzo uprzejmi. W końcu słyszę: „He’s coming”. Uff.
Uśmiechnięty, sympatyczny. „Hallo, Igor. Wiem, ze byłeś w Waszyngtonie, wtedy nie wyszło, przepraszam”. Siadamy, mało czasu. Dwa magnetofony, ktoś z obsługi robi zdjęcia moim aparatem.
Krótka rozmowa. Jak się potem okazuje, jedyny wywiad, którego udzielił podczas podróży po Europie. Moi koledzy z The Times, Le Figaro nie dostali. Nie wiem, jak to możliwe. Ale stało się.
Salon24 rozkręciliśmy pięć lat temu w domowych warunkach. Dziś jesteśmy już zupełnie gdzie indziej."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz