Niewątpliwie był to rok Jarosława Kaczyńskiego, jego wielkiego tryumfu. Cokolwiek słyszę na ten temat nic nie zmienia tego faktu i powtórzę, że byłam naprawdę szczerze wzruszona jego wystąpieniem w wyborczy wieczór. Tak wygląda człowiek, który przeżywa chwilę o której marzył od lat. A Jarosław Kaczyńskie przeżywał tę chwilę podwójnie: za siebie i za brata. I cieszyłam się z jego radości, tak po prosty po ludzku. Choć nigdy nie należałam do żadnej partii i nie byłam fanką prezesa PiS, ceniłam go zawsze za brak zainteresowania gromadzeniem dóbr, czyli tym czym grzeszy większość naszych polityków - chęcią "nachapania" się. Przyjmuje ona różne formy, ale jest dość powszechna. Nowatorską formułę w tym względzie wybrał Donald Tusk.
Zastanawiam się co jeszcze ważnego wydarzyło się w Polsce,co nie wiązało się z wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi i nic mi nie przychodzi do głowy. Nie chcę się rozpisywać się o kompromitującej kampanii prezydenta Bronisława Komorowskiego, którego polubiłam w czasie jego prezydentury. Trawestując Leszka Millera można powiedzieć: prawdziwego polityka poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. A przy okazji warto wspomnieć o opuszczeniu sceny politycznej przez wielu niezatapialnych polityków, jak właśnie Miller, Pawlak, Piechociński. Wraz z tymi odejściami pojawiły się nowe twarze jak Kukiz, Petru, Zandberg, Nowacka. Pojawił się KOD czyli Komitet Obrony Demokracji. Można użyć metafory kotła, w który wrzucono nowe i stare składniki i mocno podrzucono polan do ognia. W kotle wrze, jaka strawa się w nim uwarzy i komu będzie smakować a kogo przyprawi o niestrawność - dowiemy się za kilka miesięcy. Pozostaje mieć nadzieję, że więcej będzie tych pierwszych.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz