niedziela, 7 lutego 2010

Miłosierdzie... klienta

W piątek, korzystając z wolnego od pracy dnia, wybrałam się do Lukasa zapłacić przedostatnią ratę za komputer. W banku było prawie pusto, młody człowiek zaprosił mnie do swojego stanowiska. Nieopatrznie spytałam, czy mogę zapłacić kartą. I tu się zaczęło, młodzieniec postanowił założyć mi konto. Kiedy zobaczyłam plakietkę "uczę się", byłam gotowa po 15 minutach bankowego tokowania założyć to konto, żeby zrobić przyjemność tak złaknionemu "sukcesu" praktykantowi. Wyszłam z banku z poczuciem winy, no bo co mi szkodzi założyć to konto skoro jest bezpłatne a młody człowiek cieszyłby się cały weekend?!
Kompletna aberracja umysłowa! okropne zajęcie mają tzw. sprzedawcy. Chociaż nasza biznesowa gwiazda Leszek Czarnecki, twierdzi że każdy własny biznes polega na sprzedawaniu. Jeśli nie umiesz sprzedawać, nie bierz się do własnego biznesu.
Nie jest jednak ze mną tak źle, bo w tym tygodniu oparłam się argumentom aż dwóch "sprzedawców" - temu w banku i w szkole językowej. Kobieta zirytowała mnie pseudorabatem, na jednym oddechu wyrecytowała, że kurs kosztuje 1750 zł, ale ona mi daje 43 proc. rabatu. Nie cierpię tego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz