niedziela, 20 marca 2011

Będzie z tego grypa?

Chyba dopadło mnie jakieś wirusisko. Koło 18.00 poczułam niezwykłą jak dla mnie ochotę położenia się do łóżka i w gardle czuję lekkie drapanie i tak jakoś nic mnie nie obchodzi. A jeszcze wczoraj byłam pełna energii, nawet poszłam do kina na "Inside Job". Film grają tylko w "Feminie i to na małej sali - w efekcie zabrakło biletów, mnie przypadł ostatni jaki był w pierwszym rzędzie, co oczywiście skończyło się siedzeniem na schodach, ale warto było. Dystrybutor chyba nie docenił zainteresowania Polaków rynkami finansowymi, w każdym razie kilka osób po mnie odeszło od kasy bez biletów. A film warto obejrzeć, bo mówi o zmieniającym się świecie, np. nie wiedziałam, że w latach przed kryzysem 40 proc. amerykańskiego PKB wypracowały rynki finansowe. Równie ciekawa była konstatacja dotycząca twórców nowych instrumentów finansowych np. derywatów. Autorzy filmu stawiają tezę, że po zakończeniu zimnej wojny matematycy i inni wynalazcy skierowali swoje zainteresowanie w stronę rynków finansowych. Równie ciekawy jest wątek uczonych, którzy występują podpierając się autorytetem swoich najlepszych uczelni na świecie i wydaja opinie za które biorą od firm duże pieniądze. Od autorów filmu dostało się też firmom ratingowym, które wydawały opinie AAA dla papierów i firm, które stały na krawędzi przepaści. Najciekawsze jest to, że finansiści,którzy zgodzili się na udział w filmie w większości nie widzą nic złego w swoich praktykach. Na pytanie czy maklerzy powinni sprzedawać swoim klientom spółki , o których piszą do kolegów, że to gówno , słyszymy odpowiedź, że nie powinno się tego pisać w mailach.
Dla Amerykanów, którzy potracili domy, oszczędności, emerytury film mógł być nie lada przeżyciem, nam się to łatwiej ogląda, możemy tylko z większym spokojem przyjmować newsy o powiązaniach biznesu i polityki, u nas to naprawdę mały pryszcz w porównaniu z USA, pół gabinetu Obamy to ludzie z Wall Street. "Yes we can" pasuje do nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz