niedziela, 13 stycznia 2013

"Miłość" bez Boga, nadzieja z tygrysem, starczy komunikatów zdrowia

Obejrzałam "Miłość". Wybierałam się na ten film od kilku tygodni, ale nie ukrywam, że bałam się go. Moje wspomnienia z ostatnich dni Rodziców są nadal żywe. Zdecydowałam się na seans dzisiaj, po ogłoszeniu nominacji do Oscarów. Mam taki zwyczaj, ze staram się obejrzeć w miarę dużo filmów nominowanych do Oscara.
Byłam i nie żałuję, choć to trudne dwie godziny. Film zasługuje moim zdaniem na najwyższe nagrody, ale przede wszystkim powinni go obejrzeć starsi i młodsi widzowie. Ta spokojna opowieść o dwojgu starych nauczycieli muzyki, żyjących w pięknym starym mieszkaniu w Paryżu, nie borykających się z problemami finansowymi, kochających się, dzielących pasje do muzyki, książek, nagle staje się horrorem dla nich obojga. Choć nadal się kochają, choć nadal są kulturalni - fizjologia choroby zwycięża ich.
Podziwiany za oddanie chorej żonie, mąż nie wytrzymuje i postanawia skrócić jej i swoje cierpienie. Mamy więc historię wpisaną w dyskusję o eutanazji, ale mamy również historię córki. Dzielny ojciec - chciała wierzyć w jego dzielność, bo tak było wygodniej. Czasami wolimy wierzyć, że człowiek jest dzielny, bo pomoc mogłaby zburzyć nasze poukładane życie.
Szkoda, że nie widziałam tego filmu wcześniej, wiele rozterek byłoby mi  łatwiej przetrawić. Ważny więc to głos w opisywaniu współczesnego człowieka. Córka nie przyjmuje do wiadomości, że medycyna jest bezradna. Kolejny lekarz, szpital.... trudno uwierzyć, że ratunku po prostu nie ma, że człowiek się zepsuł.
Są kapitalne momenty, jak opowieść o pogrzebie na którym wszyscy pękali ze śmiechu, bo grali Yesterday Beatlesów, a urna jechała na wielkim karawanie. Tak film świetny, tylko że do bólu prawdziwy. Czego w filmie nie ma: ckliwości. Ale nie ma też  wiary, wspomagającej człowieka w najtrudniejszych momentach życia. Zupełnie inaczej niż w "Życiu Pi" - baśni o chłopcu, który z tygrysem na jednej łodzi dryfował kilka miesięcy po oceanie, kiedy statek z jego rodziną zatonął. Ale to inna opowieść - optymistyczna, o wielkiej woli życia, nadziei która pozwala przetrwać a siłę do tego przetrwania daje  poczucie, że jest się komuś potrzebnym, nawet jeśli jest to tygrys.
A na koniec tego filmowego weekendu refleksja natury praktycznej - cieszmy się każdym dniem, w którym wstajemy o własnych siłach, wiemy co się koło nas dzieje i nie opowiadajmy cały czas co nas boli? To był dobry  tytuł poczytnej rubryki w pewnym tygodniku, ale bywa to nieznośne w codziennych rozmowach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz